No i siÄ™ zrobiÅ‚o…

…Za Chiny ludowe w formie papierzastej.

za-chiny-ludowe-b-iext21715019

http://www.empik.com/za-chiny-ludowe-pawlak-katarzyna,p1068963753,ksiazka-p

 

Po kilku miesiącach niełatwego przychodzenia na świat, papierowe Za Chiny zaszczycą 13 maja w formie 250 stron druku i wkładek z parudziesięcioma fotografiami.

Czy komuś dziękuję? Tak. Czytelnikom bloga, dzięki rozmowom z którymi moje chińskie życie było pełniejsze i ciekawsze.

Czy się boję? Tak. A czego? Sinożerców i sinofili. Obu grup dokładnie w takim samym stopniu.

30

04 2013

Pan Ambasador tańczy (w mediach)

Ambasadorski taniec doczekaÅ‚ siÄ™ wzmianki we wszystkich wÅ‚aÅ›ciwie najważniejszych mediach elektronicznych (i nie tylko), zaÅ› w znakomitej wiÄ™kszoÅ›ci tych doniesieÅ„ jedynym źródÅ‚em informacji byÅ‚ MSZ przedstawiajÄ…cy filmik jako “element promocji kraju” i porówujÄ…cy klip do przedsiÄ™wzięć innych polityków chcÄ…cych dotrzeć do ludzi za pomocÄ… nowych mediów (np. tu i tu).

Specjalnego komentarza do klipu udzieliÅ‚ w CSPAtv! Radek Pyffel. Radek przytacza kilka argumentów wysuwanych przez różne osoby “przeciwko”, wÅ›ród nich także i mój i udziela swoich odpowiedzi na te argumenty, zachÄ™cam do obejrzenia:

[youtube id=”ObDPkvZWjTo”]

 

A tutaj poniżej moja odpowiedź, co ją wkleiłam jako komentarz na stronie CSPA. A niech sobie będzie i tu, jak już się w grypie tyle napisałam. Jeśli kto chętny, serdecznie zapraszam do dyskusji:

“DziÄ™kujÄ™ za nawiÄ…zanie do mojej wypowiedzi. Zgadzam siÄ™ w peÅ‚ni z tym, że Polska to marka, jak każda i jestem jak najbardziej za tym, żeby PolskÄ™ uznawać za produkt, który jest do wypromowania i sprzedania a w promowaniu Polski wrÄ™cz trzeba używać dobrodziejstw nowoczesnego marketingu wizerunkowego, który zna także tzw. dziaÅ‚ania niekonwencjonalne. I szczerze mówiÄ…c myÅ›lÄ™, że taÅ„czÄ…cy Ambasador, jako element internetowej marketingu wirusowego (zwÅ‚aszcza, jeÅ›li dobrze taÅ„czy, a tu chyba nikt nie ma wÄ…tpliwoÅ›ci!) byÅ‚by (oczywiÅ›cie po rozważeniu, czy wpisuje siÄ™ w wizerunek, jaki chcielibyÅ›my tworzyć, mówiÄ™ tu zarówno o wizerunku Polski jak i Ambasady) do rozważenia.

Tylko nadal nie bardzo rozumiem, jak to się ma do ozdabiania wizerunkiem Ambasady i Ambasadora klipu chińskiego podmiotu prywatnego. Bo z tym mamy moim zdaniem po prostu do czynienia, o czym napisałam w swoim wpisie. I jeszcze raz chcę podkreślić: nie chodzi mi o to, że kreskówkowy ambasador tańczy obok kreskówkowego konia w stajni. Tylko, że robi to na logo prywatnego chińskiego klubu, nieco za analogonem szefa tegoż klubu a koń wypuszcza komiksowy balonik z nazwą klubu. Czym filmik jest w oczach samego producenta, czyli klubu Be My Guest, może świadczyć chociażby nazwa, pod którą został wypuszczony przez tenże klub: 企业大佬年底压轴巨献《江南Style》, czyli „Wielcy szefowie przedsiębiorstw na koniec roku wypuszczają Gangnam style” – nie ma słowa o Polsce, podobnie jak i podczas całego filmiku.

Cieszenie siÄ™ tym, że w filmiku promujÄ…cym jakiÅ› chiÅ„ski klub wystÄ…piÅ‚ także i nasz Ambasador, żywienie nadziei, że w przekazie o takiej formule chiÅ„ski odbiorca rozpozna PolskÄ™ po balkonie Ambasady, krakowskim stroju i fortepianie Calisia (jeÅ›li ktoÅ› na serio chce uważać, że jest to jest popularyzacja Polski – to w koÅ„cu chcieliÅ›my popularyzować, czy wyÅ‚apywać tych, co rozpoznajÄ… po szczegółach, których nie wyÅ‚apaÅ‚by przeciÄ™tny Polak?) nie ma nic wspólnego z marketingiem wizerunkowym i kampaniÄ… na rzecz Polski i jak dla mnie jest nieporozumieniem. Szkoda, że nie tylko media (wzmianka pojawiÅ‚a siÄ™ we wszystkich najważniejszych mediach internowych i w Faktach), ale i MSZ, który ustami swoich urzÄ™dników tÅ‚umaczy, że „Polski ambasador w Pekinie taÅ„czÄ…cy Gangnam Style to element promocji kraju” a „dotarcie do odbiorców za poÅ›rednictwem tych [nowych – bxy] mediów jest jednym z kluczowych zadaÅ„ w budowaniu pozytywnego wizerunku Polski w Chinach”, jakoÅ› tego nie widzÄ…. Pierwsze pytanie marketingu wizerunku – jaki wizerunek chcÄ™ sprzedać? – w najlepszym razie nie ma tu w ogóle zastosowania, bo tu po prostu nie ma wizerunki Polski. Albo odpowiedź jest dość nieciekawa – daliÅ›my sygnaÅ‚, że Polska i jej Ambasador chÄ™tnie wystÄ…piÄ… jako ozdobnik reklamówki chiÅ„skiego podmiotu, wypiszÄ… zamaszyÅ›cie jego logo (swojÄ… drogÄ… część moich polskich znajomych myÅ›laÅ‚a, że tak Ambasador zaprasza do Polski, smutne), zataÅ„czÄ… (Å‚adnie, wiÄ™c możemy być spokojni) na na tle logo hitowy taniec, jeÅ›li tylko w tle przewinie siÄ™ postać w naszym stroju ludowym albo mignie raz polski fortepian.

Cóż pozostaje mieć nadzieję, że jak najmniej chińskich odbiorców to zauważy i że wśród spostrzegawczych nie będzie zbyt dużo odbiorców wpływowych i decyzyjnych. Pocieszające jest oczywiście, że klip – jak zaznaczył Radek – nie jest zbyt popularny (w końcu to tylko jedna z tysięcy chińskich przeróbek Gangnam), choć oczywiście należy pamiętać, że treść cyfrowa raz udostępniona zaczyna żyć własnym życiem i odtąd może pojawić się już zawsze, wszędzie i u każdego.

Oczywiście, że wszystko jest na sprzedaż. Tylko, czy to znaczy, że sprzedaż, byle sprzedać, nie ważne na rzecz kogo, jest „fajna” i należy szumnie nazywać każdy akt sprzedaży „promocją kraju”? Co do zadania pytania Chińczykom o odbiór tego występu – jak przecież doskonale wiesz, Radku i ci z Państwa, którzy z Chińczykami mieli do czynienia – jak to oni, będą starali się nie zrobić nam przykrości i pozwolić zachować nam twarz.

I tak, mamy wiÄ™ksze problemy niż ten. Ale fajnie by byÅ‚o, gdybyÅ›my nie zbywali problemów, nawet jeÅ›li uznamy, że nie sÄ… Å›miertelne, tylko analizowali je i uczyli siÄ™ w oparciu o nie.”

P.S. z dnia 05.01.2013. Pan Ambasador jednak taÅ„czy dla…mnie. I wszystkich nas. Tekst pod filmikiem w miejscu, w którym zostaÅ‚ wypuszczony Å›wiatu przez By My Guest, zostaÅ‚ ostatnio zmodyfikowany. Teraz, oprócz tego, że “spotkali siÄ™, aby radoÅ›nie melodeklamować, energetycznie taÅ„czyć i dzielić radoÅ›ciÄ…” doklejony jest apel, żeby inwestować w Polsce i zachÄ™ta do kontaktowania siÄ™ z AmbasadÄ…. “Cele promocyjne [filmiku – bxy] to zachÄ™cenie biznesmenów chiÅ„skich do kontaktu z PolskÄ… i do odwiedzenia strony Ambasady w celu uzyskania informacji o Polsce. Film speÅ‚niÅ‚ swÄ… rolÄ™” – ogÅ‚osiÅ‚o MSZ i objaÅ›niÅ‚o nam: ” W nowoczesnej dyplomacji publicznej trzeba siÄ™gać po takie metody jak obecność w mediach spoÅ‚ecznoÅ›ciowych czy filmy wideo”. I podsumowaÅ‚o: “Tak wyglÄ…da nowoczesna dyplomacja“.

KorzystajÄ…c z okazji, jakÄ… jest Nowy Rok, chciaÅ‚abym naszemu polskiemu MSZ-owi życzyć, aby cel wszystkich jego dziaÅ‚aÅ„ wizerunkowych – obojÄ™tnie czy tych bardziej udanych czy mniej  -  byÅ‚ Å›wiadomym  zaÅ‚ożeniem, leżącym u podÅ‚oża projektu, przyÅ›wiecajÄ…cym projektowi na każdym etapie jego realizacji. A nie, dajmy na to, naprÄ™dce przygotowanym opisem post hoc do gotowego już projektu, doklejanym nerwowo, kiedy robi siÄ™ gorÄ…co. Pewnie siÄ™ mylÄ™, ale wydaje mi siÄ™, że “tak wÅ‚aÅ›nie wyglÄ…da” nie tylko “nowoczesna dyplomacja“, ale i dyplomacja jako taka. Serdecznie PaÅ„stwa pozdrawiam – 新年快乐!

 

30

12 2012

Pan Ambasador tańczy

[tudou id=”B2wEbpL2TtM”]

 

Dla niezorientowanych: na powyższym filmiku Ambasador Polski w Chinach, J.E. Tadeusz Chomicki taÅ„czy w takt koreaÅ„skiego megahitu “Gangnam Style”.

SpoglÄ…dam na Facebook, spoglÄ…dam na fora. Części siÄ™ podoba – “ale fajny, wyluzowany ambasador!”, “tak należy PolskÄ™ promować!”, “Panie Ambasadorze, chapeau bas – marketingowy majstersztyk. “. Części nie: “kicz”, “pajacowanie”, “niepoważny wizerunek Polski”. A niektórzy podejrzliwie dociekajÄ…: za czyje to pieniÄ…dze?

SpoglÄ…dam raz jeszcze na filmik i w peÅ‚ni do mnie dociera, co mnie w nim tak naprawdÄ™ poruszyÅ‚o. I nie jest to bynajmniej kwestia, czy Ambasadorowi przystoi taÅ„czyć Gangnam czy nie, czy to jest fajne czy niefajne, czy ambasadorski taniec to dobry sposób na promocjÄ™ ojczyzny czy nie.  JeÅ›li coÅ› spowodowaÅ‚o moje szybsze bicie serca, to to, że ten filmik to w istocie reklamówka dwóch chiÅ„skich podmiotów (a konkretnie jednego towarzystwa i jednej firmy), których szefowie przedstawiani sÄ… na poczÄ…tku filmiku i w których towarzystwie Pan Ambasador taÅ„czy. NazwÄ™ towarzystwa (angielskÄ… – “By My Guest”), tego, które wyprodukowaÅ‚o filmik (tak wiÄ™c spokojnie, nie za nasze, uff…), nasz Ambasador w jednym z ujęć klipu piÄ™knie wykaligrafuje. Tak, “By My Guest” to wcale nie nowe hasÅ‚o do promowania Polski w Chinach, za pomocÄ… którego teraz mielibyÅ›my zapraszać chiÅ„skich goÅ›ci do siebie.

Jak możemy siÄ™ dowiedzieć ze strony Be My Guest – 尚客私享家 – jest to jednostka, która zajmuje siÄ™ organizowaniem eventow dla high society – “zagranicznych polityków, dziennikarzy, ludzi sztuki”. Co miesiÄ…c By My Guest organizuje ekskluzywna imprezÄ™, w której udziaÅ‚ “może wziąć jedynie 30 do 40 najwyższej rangi ludzi polityki, sztuki czy mediów – zarówno z Chin, jak i z zagranicy”.  UjÄ™cia z wnÄ™trza jakiejÅ› europejskiej ambasady, roztaÅ„czonego ambasadora egzotycznego kraju (może nie potÄ™gi, ale zawsze) i dziewczyn w europejskich strojach z pewnoÅ›ciÄ… dodajÄ… przekazowi wiarygodnoÅ›ci. Przekazowi towarzystwa 尚客私享家 . Po angielsku Be My Guest. MówiliÅ›my “zagraniczni politycy”? Lepiej po prostu popatrzcie, jak siÄ™ z nami bawiÄ…!

Druga z jednostek zajmuje siÄ™ obróbkÄ… kamieni szlachetnych, jej szef zostaje też przedstawiony jako prezes fundacji I Do, dziaÅ‚ajÄ…cej na rzecz dzieci z grup nieuprzywilejowanych. Dzieci i szkoÅ‚a pojawiajÄ… siÄ™ w filmiku, natomiast próźno szukać gdziekowiek informacji, że filmik w jakikolwiek sposób jakiekolwiek dzieci wspomaga. Oficjalny podpis pod klipem: “zebrali siÄ™, aby radoÅ›nie melodeklamować, energetycznie taÅ„czyć, jedynie po to, aby cieszyć siÄ™ i przekazywać dalej swojÄ… wÅ‚asnÄ… radość”.  I szef tej firmy, podobnie jak i szef Be My Guest, wywija radoÅ›nie w takt koreaÅ„skiego hiperprzeboju. Oni majÄ… powód – reklamujÄ… swoje produkty i usÅ‚ugi.

A nasz Ambasador? Nasza Ambasada? Nasze tańczące dziewczyny? Oni są ilustracją do przekazu reklamowego. Dwóch chińskich podmiotów. Tak jak kiedyś białe twarze sączące drinki w witrynie chińskiego klubu?

Faktycznie majstersztyk. Szkoda tylko, że nie nasz.

Deser.pl: “Póki co, nie wiemy, kto i w jakim celu nagraÅ‚ ten filmik. Ale pan ambasador prezentuje siÄ™ w nim wyjÄ…tkowo godnie.“[podkreÅ›lenie jak w oryginale]

 

28

12 2012

Chiński cud? Prośba

Jak czas temu zgÅ‚osiÅ‚ siÄ™ do mnie pan M.. Jedno pÅ‚uco jest już usuniÄ™te. Drugie pracuje. Ale sÄ… przerzuty na inne organy po tej stronie gdzie byÅ‚o tamto pÅ‚uco. DołączyÅ‚ wyniki badaÅ„ – te obecne gorsze niż te sprzed miesiÄ…ca. DołączyÅ‚ też recepty po chiÅ„sku. Znane mi dobrze formularze, na których przyszpitalne apteki medycyny chiÅ„skiej mozolnie przepisujÄ… robaczki, które kilka piÄ™ter wyżej wypisaÅ‚ lekarz. I formularze z nazwami leków, gdzie lekarz zaznaczyÅ‚ okoÅ‚o dziesiÄ™ciu różnych leków, które bÄ™dzie braÅ‚ chory. PatrzÄ™ na pierwszy z nich – pastylki żuraw-ropucha. Ten żuraw to od “trawy dÅ‚ugowiecznego żurawia” (to nazwa zioÅ‚a). Ropucha – od ropuchy.  Suszona skórka ropuchy. Te skÅ‚adniki – oraz 6 innych elementów wchodzÄ…cych w skÅ‚ad pastylek, wedÅ‚ug ulotki, która znajdujÄ™ w sieci wzmacniajÄ… organizm chorego, pomagajÄ… zwalczać stan zapalny, oczyszczajÄ… krew, a w późnym stadium choroby wzmacniajÄ… skuteczność terapii. WedÅ‚ug ulotki lek nie ma efektów ubocznych.

PatrzÄ™ na inne leki – fioletowy sezam, żenszeÅ„. I “roztwór antyrakowy”. Pan M. leci do Chin już po raz drugi. Do szpitala, który specjalizuje siÄ™ w nowotworach. PatrzÄ™ na stronÄ™ szpitala. Gigantyczny, nowoczesny budynek, sale do rehabilitacji, sprzÄ™t diagnostyczny, psychoterapia, “rewolucyjne połączenie leków tradycyjnej medycyny chiÅ„skiej i zachodniej”. Pan M. leci już za dwa tygodnie. “Nasz model terapii efektywnie podnosi jakość życia chorego, wydÅ‚uża życie, a przypadku niektórych pacjentów w późnym stadium choroby nawet pozwala na caÅ‚kowice wyzdrowienie”. I jeszcze o teamie – że peÅ‚ny poÅ›wiÄ™cenia i ludzki, dla pacjentów “czyni cud życia”.

Odszukuje artykuÅ‚ sprzed roku, który czytaÅ‚am jeszcze w moim pekiÅ„skim mieszkaniu, a który zapadÅ‚ mi mocno w pamięć: “ChiÅ„ski cud” z GW. “Lekarze z Tianjin kÅ‚adÄ… Polaków na 14. piÄ™trze. Miejscowi nie chcÄ… na nim leżeć, bo cyfra cztery oznacza Å›mierć”- tak siÄ™ zaczyna artykuÅ‚ i w zasadzie tak już toczy siÄ™ dalej. PeÅ‚ni nadziei pacjenci i ich rodziny. Potem już same rodziny, gdy przy zdjÄ™ciu bliskiego opowiadajÄ… o pobycie w Chinach.  Polscy eksperci przedstawiajÄ… terapie obecne w Polsce: “I to wszystko pacjenci majÄ… zagwarantowane bez żadnych kolejek”. I krytykujÄ… te chiÅ„skie: “Czary-mary, nic ponadto. Ale w Chinach wiele jest podobnych niekontrolowanych eksperymentów.”

To, co dla polskich ekspertów jest niekontrolowanymi eksperymentami, dla pacjentów jawi siÄ™ czÄ™sto jako postÄ™p medycyny nie blokowany np. przez kwestie etyczne: “Liderami w tej dziedzinie medycyny nie sÄ… wbrew pozorom kraje wysoko rozwiniÄ™te takie jak USA czy kraje Europy Zachodniej, gdzie kwestie etyki blokujÄ… wiele badaÅ„. NajwiÄ™cej w tym temacie dzieje siÄ™ oczywiÅ›cie w Chinach oraz w Meksyku i Peru.” – pisze Stowarzyszenie Razem w odniesieniu do terapii komórkami macierzystymi. Stowarzysznie pewnie miaÅ‚o na myÅ›li głównie wyrok TrybunaÅ‚u SprawiedliwoÅ›ci Unii Europejskiej, który w paźnierniku 2011 roku zakazaÅ‚ patentowania metody pozyskiwania komórek macierzystych, jeÅ›li prowadzi ona do Å›mierci zarodka. Nie brakowaÅ‚o wtedy gÅ‚osów, że wyrok ten spowolni a nawet zahamuje badania nad komórkami macierzystymi w Europie.

W Polsce badania nad komórkami macierzystymi (pozyskiwanymi z dojrzaÅ‚ych tkanek) sÄ… w fazie eksperymentu, traktowane sÄ… z nadziejÄ…, ale ostrożnie: “Taka terapia musi być uregulowana, by zapewnić nam swobodne dziaÅ‚anie, ale przede wszystkim bezpieczeÅ„stwo pacjentom” – przestrzegajÄ… eksperci. I opowiadajÄ… o pierwszych próbach wszczepiania komórek noworodkom z wadami serca.

Przy tych ostrożnych próbach (przedstawianych jako dość pionierskie w skali Europy), dziaÅ‚ania pewnego instytutu w Shenzhen muszÄ… jawić siÄ™ jako skok w przyszÅ‚ość. 26 stronicowa, przetÅ‚umaczona na polski i umieszczana na różnych stronach zwiazanych z leczeniem np. raka a nawet stowarzyszenia na rzecz dzieci z zespoÅ‚em Downa, ulotka reklamowa instytutu pokazuje uÅ›miechniÄ™ty personel uwijajÄ…cy siÄ™ w strzelistym srebrnym wieżowcu nad kosmicznie wyglÄ…dajÄ…cym sprzÄ™tem i nad jasnowÅ‚osymi pacjentami. Od 2001 pierwszego roku – jak informuje ulotka – przeprowadzono już 13 tysiÄ™cy przeszczepów komórek macierzystych (z krwi pÄ™powinowej, jak pisze instytut). NajwiÄ™cej w przypadku uszkodzeÅ„ rdzenia krÄ™gowego, ale i stwierdnienia rozsianego a nawet autyzmu. Instytut niestety nie pisze, ile z tych przeszczepów zaowocowaÅ‚o spodziewanym skutkiem.

To tam leczyÅ‚ siÄ™ Pan PaweÅ‚: “DziÅ› miaÅ‚em pierwszÄ… iniekcje komórek macierzystych. Pierwsza jest zawsze dożylna, żeby lekarze zobaczyli, jak reaguje organizm. Siedem godzin temu w moje żyÅ‚y popÅ‚ynęło ileÅ› tysiÄ™cy komórek. Powiem szczerze – nie oczekiwaÅ‚em niczego po iniekcji dożylnej, a jest po prostu rewelacja! CzujÄ™ siÄ™ kompletnie tak samo, ale koordynacja ruchowa, równowaga poprawiÅ‚a siÄ™ diametralnie. SkaczÄ™ po murkach, biegam po schodach, stojÄ™ na jednej nodze. PÅ‚akać mi siÄ™ chce ze szczęścia! Dam znać za parÄ™ dni o moim stanie zdrowia….” – pisze na blogu  goryonline.com . Kilka dni później na swoim blogu pisze: “Na oddziale jest 9 par obcokrajowców, każdy z innym schorzeniem, każdy czujÄ™ poprawÄ™. Wszyscy tutaj potwierdzÄ…, komórki macierzyste to przyszÅ‚ość medycyny.” Ostatnio, czyli dwa lata później po tym wpisie: “RehabilitujÄ™ siÄ™, przyszedÅ‚ zapas leków z ameryki, Å›nieg powoli topnieje, jest chyba lepiej, myÅ›lÄ™ o kolejnym wyjeździe do Chin – ale brak kasy na takie rzeczy…”

Pani Agnieszka zwróciÅ‚a siÄ™ do mnie kilka dni temu. Choruje  na rdzeniowy zanik mięśni typu 2. Za kilka tygodni leci do jednego ze szpitali wykorzystujÄ…cych komórki macierzyste tego instytutu. Pani Agnieszka nie ma wÄ…tpliwoÅ›ci, że w tej chwili tylko terapia komórkami macierzystymi może spowolnić rozwój choroby, która ostatnio sprawiÅ‚a, że ma już trudnoÅ›ci z poruszaniem rÄ™koma i grozi jej respirator. ZebraÅ‚a już gigantycznÄ… sumÄ™ potrzebnÄ… na terapiÄ™. Szpital jest w Qingdao. Pani Agnieszka potrzebuje wolontariusza, który chociaż na poczÄ…tek jej leczenia (rozpocznie siÄ™ najprawdopodobniej 28 kwietnia) pomoże zamówić taskówkÄ™, jedzenie (w szpitalu nie ma wyżywienia), zaznajomi nieco z chiÅ„skim warunkami, zapewni – chociażby telefonicznÄ… – pomoc.

Kontakt do Pani Agnieszki znajdziecie na jej blogu: http://agafilka.blox.pl/html  i na stronie http://www.pomozagnieszce.site40.net/

 

P.S. Szpital w Qingdao, który miaÅ‚ przyjąć paniÄ… AgnieszkÄ™, nagle wycofaÅ‚ siÄ™ z współpracy z instytutem dostarczajÄ…cym komórki macierzyste. Przejmie jÄ… szpital w Kantonie. Ponawiamy proÅ›bÄ™ o pomoc i poÅ›wiÄ™cenie pani Agnieszce nieco czasu – tym razem w odniesieniu do Kantonu. Pani Agnieszka bÄ™dzie tam 28 kwietnia

 

 

09

03 2012

Światowo, światowo

ZaczÄ…Å‚ siÄ™ mój nowy, już dziesiaty rok z Chinami. Każdy z nich byÅ‚ inny – od siedzenia w przykurzonej salce w Instytucie Sinologii i wrażenia, jakby siÄ™ miaÅ‚o skoczyć z trampoliny przed wypowiedzeniem publicznie pierwszego zdania po chiÅ„sku (zawsze przypomina mi siÄ™ to doznanie, gdy student wypowiada swoje pierwsze zdanie, jak widać, że ukÅ‚ada je sobie w myÅ›lach, jak zaczyna niespodziewanie dla siebie samego gubić tony, co je sobie uprzednio poskÅ‚adaÅ‚). Poprzez wariackie studenckie jazdy po Azji (motory, spalona odÅ‚ażąca skóra, wioski mijane w jakimÅ› zachÅ‚annym, ale i nonszalanckim pÄ™dzie), pierwsze próby rozczytania niewprawnym okiem obÅ‚ażących farbÄ… znaków na belkach Å›wiÄ…tynnych. Poprzez barwny, intensywny Tajwan. Poprzez dÅ‚awiÄ…cÄ… tesknotÄ™ za Wschodem, duszonÄ… w instytucji naukowej, co ma ten Wschód Polsce przybliżać, a oddalaÅ‚ go nawet nam, badaczom. Poprzez te dwa lata, które staraÅ‚am siÄ™ tu opisać.

Ze studentki w bojówkach tankujÄ…cej z butelki motor gdzieÅ› na gorÄ…cej parnej trasie, staÅ‚am siÄ™ lektorkÄ… i tÅ‚umaczem. Z jiejie – starszej siostry staÅ‚am siÄ™ w oczach chiÅ„skich dzieci ayi – ciociÄ…. Moja perspektywa też siÄ™ zmieniÅ‚a – od podsÅ‚uchiwania co mówiÄ… ludzie w metrze i czytania Chin z ogÅ‚oszeÅ„ na sÅ‚upach i z przebieganych naprÄ™dce kanałów, nagle przeszÅ‚am do nasÅ‚uchiwania gÅ‚osu z daleka. Bardzo trudno usÅ‚yszeć w tym szmerze, to, co ważne, co zÅ‚oży siÄ™ w jakÄ…kolwiek historiÄ™. Jestem za daleko.

Na trzech półkach z prasÄ… miÄ™dzynarodowÄ… w EMPiK-u jest i Pani Domu po niemiecku i Twoje Imperium po niemiecku i The Economist, który z odpowiedniej (oczywiÅ›cie globalnej) perspektywy nakreÅ›li w najnowszym numerze prawidÅ‚a chiÅ„skiego rozwoju. Jedna gazeta japoÅ„ska – jakże Å›wiatowo!

SÄ… i znawcy, którzy mi Chiny (oczywiÅ›cie w perspektywie globalnej i makro-) przybliżą. Profesor, który w radiu dyskretnie wbija szpilÄ™ konkurencji, zaznaczajÄ…c, że chyba jako jedyny badacz w Polsce czyta codziennie kilka dzienników tajwaÅ„skich i z ChRL, po czym tÅ‚umaczy, że TajwaÅ„czycy wybrali na prezydenta Ma zamiast Cai, bo “sÄ… za głębszÄ… integracjÄ… z ChRL”. Ani sÅ‚owa o polityce socjalnej obydwu partii, podejÅ›ciu do krysyzu, do szkolnictwa i szpitali, czyli tego, co sprawia tak naprawdÄ™, że dÅ‚ugopis wyborcy – czy to na Tajwanie, czy w Polsce, czy gdziekolwiek indziej, gdzie może unieść siÄ™ nad kartÄ… – skreÅ›la jedno czy drugie nazwisko. Daleko, daleko, globalnie, globalnie. Sterylnie.

Odwróciwszy głowę od perspektywy światowej, zajęłam się wytworzeniem własnej perspektywy lokalnej. W starej radomskiej, pożydowskiej kamienicy, na pierwszym piętrze, po półokrągłych z wyświechtania drewnianych schodach, z dala od warszawskich przepychanek, tuż nad zakładem szewskim, tuż pod tajemniczym mieszkaniem z zamurowanymi drzwiami, wchodzi się do mojej szkoły chińskiego. Gromadzi ludzi, których łączą z Chinami najróżniejsze związki. Albo dopiero przy odrobinie szczęścia połączą. Młodych, starszych. Dyrektora i kierowcę erudytę. Licealistów i siwe głowy. Schody skrzypią, pomalowane na purpurowo drzwi skrzypią, na ścianie wiszą 花中四君子 (czyli cztery reprezentacje roślin symbolizujących poszczególne pory roku i upływanie, ale i cykliczność czasu), które przejechały ze mną (jeszcze jiejie nie ayi) 1500 wietnamskich kilometrów, a ja się po prostu zastanawiam, czy wiekowa instalacja grzewcza wytrzyma ten początek roku Smoka.

Wszystkim, którzy pomimo mojego oddalenia się od Chin wciąż tu czasem zaglądają, życzę roku radosnego, roku budowania, roku ciągłości z tym, co dobre i ważne.

P.S. z dn. 03.02. – zamarzla woda w rurach w calej kamienicy. Do wiosny bez wody.

02

02 2012

Polsko! Z perspektywy…

TMS to taka chiÅ„ska BXY, tyle, że mÅ‚odsza. TMS obejrzaÅ‚a wiÄ™cej polskich filmów, niż BXY. Wie, że Seksmisja i MiÅ› to filmy kultowe, wie, że teraz w każdym filmie musi grać jak nie Borys Szyc, to PaweÅ‚ MaÅ‚aszyÅ„ski. A w superprodukcjach obaj. TMS otwiera książkÄ™ Gretkowskiej, czyta przez chwilÄ™ i znajduje chochlik drukarski (tego akurat BXY w literaturze chiÅ„skiej nie podejmuje siÄ™ robić, no chyba, że to jakiÅ› chochlik ewidentny, można by rzec, samooskarżajÄ…cy siÄ™). TMS wiezie do domu po dwóch miesiÄ…cach w Polsce górÄ™ książek. PomiÄ™dzy jednym a drugim moim tÅ‚umaczeniem (niesamowite, ileż chiÅ„skich delegacji przyjeżdza teraz do Polski!), korzystajÄ…c ze sposobnoÅ›ci, idziemy do kina. “Tylko koniecznie na film polski!” – ostrzega TMS. O film polski w Polsce równie Å‚atwo, co o film chiÅ„ski w Chinach. Do tego jest i trudność dodatkowa – bo TMS wÅ‚aÅ›ciwie wszystko już widziaÅ‚a.
Borys Szyc. Ok, czyli film polski. MówiÄ™ Szyc, myÅ›lÄ™ współczesne polskie kino, ba może i Polska-sama-w-sobie! Marian DziÄ™dziel – TMS zna, widziaÅ‚a go na Rynku w Krakowie z wnuczkiem (ja na razie nie wiem, kto to, ale skoro byÅ‚ na Rynku…). “OdkÄ…d PaweÅ‚ (Szyc) rozkrÄ™ciÅ‚ wraz z ojcem Zygmuntem (DziÄ™dziel) wspólny interes, jego rodzina zaczyna coraz optymistyczniej patrzeć w przyszÅ‚ość. Ich marzenia o dostatnim życiu przekreÅ›la pewnego dnia artykuÅ‚, który godzi w dobre imiÄ™ Zygmunta” – zagaja recenzja. Idziemy! W koÅ„cu obie lubimy oglÄ…dać Szyca (PolskÄ™!), jak siÄ™ wije w okolicznoÅ›ciach trudnych. Idziemy na film “Kret”.
Kto nie oglÄ…daÅ‚ – temu mini streszczenie. Wspomniany w recenzji oskarżycielski artykuÅ‚ nie tylko przekreÅ›la marzenie rodziny o dostatnim życiu, ale po prostu przekreÅ›la możliwoÅ›ci pokazania siÄ™ na ulicy niedużego Å›lÄ…skiego miasta, gdzie mieszkajÄ…. ArtykuÅ‚ oskarża bowiem ojca, że jako szef SolidarnoÅ›ci w pewnej kopalni byÅ‚ agentem bezpieki, że umyÅ›lnie sprowokowaÅ‚ zamieszki, w których zginÄ™li górnicy. Od “Kreta” i jego rodziny odwracajÄ… siÄ™ wÅ‚aÅ›ciwie wszyscy, aż do czasu, gdy pewien emerytowany kapitan bezpieki zaprzeczy na sali sÄ…dowej, że miaÅ‚ agenta w rzeczonej kopalni wÅ›ród przywódców SolidarnoÅ›ci. Å»ycie znowu uÅ›miecha siÄ™ do starszego czÅ‚owieka uÅ›miechami “znajomych” z każdej strony. Dopóki… reszta w kinie, kto jeszcze nie widziaÅ‚, nie bÄ™dÄ™ zdradzać dalszego ciÄ…gu.
OglÄ…dam na przemian film i twarz TMS. I czujÄ™, że i polski i chiÅ„ski mnie zawodzÄ…, gdy chcÄ™ sprawić, żeby TMS miaÅ‚a choć trochÄ™ mniej zdezorientowanÄ… minÄ™. Czemu nagle wszyscy znajomi odwrócili siÄ™ od DziÄ™dziela? Bo byÅ‚ agentem, bo byÅ‚ zdrajcÄ…?…No, ale co jest zÅ‚ego w byciu agentem swojego kraju? Kraju? RzÄ…du? Komunistów? Bezpieki? PRL-u? “Trzeba byÅ‚o wytÅ‚uc czerwonych na poczÄ…tku lat 80-tych!” – woÅ‚a jeden z bohaterów filmu. „Co?” Jak opowiedzieć sensownie o miÄ™dzypolskich podziaÅ‚ach, nienawiÅ›ci, wiernoÅ›ci, zdradzie? A wiÄ™c jednak my i oni? Na czym polegaÅ‚a ta zbrodnia, o którÄ… podejrzenie może zniszczyć caÅ‚e życie? Jak to nazwać? Ja to opowiedzieć? Od czego zacząć? I na czym skoÅ„czyć.
Wychodzimy z kina. PróbujÄ™ jeszcze coÅ› mówić. O stanie wojennym, o strajkach, o tzw. socjalizmie (w Chinach “komunizm” jest okreÅ›leniem pewnego stanu, do którego wedÅ‚ug marksizmu ma dążyć ludzkość, nie jest używana jako nazwa ustroju) w Polsce. Gdy mówiÄ™ po polsku, co chwila gryzÄ™ siÄ™ w jÄ™zyk, bo pewne okreÅ›lenia, wyrażenia same cisnÄ… siÄ™ na usta, nie wiem, jak to bez nich opowiedzieć. “Ale czy ten socjalizm rzeczywiÅ›cie byÅ‚ taki zÅ‚y?” – pyta TMS.
Nazajutrz TMS biega po mieÅ›cie i coÅ› zaÅ‚atwia, ja też. Dzwoni spod chiÅ„skiej Ambasady, gÅ‚os peÅ‚en emocji: “sÅ‚uchaj, pod AmbasadÄ… stojÄ… ludzie z transparentami, krzyczÄ…, trÄ…biÄ…, trochÄ™ siÄ™ na mnie dziwnie patrzyli”. IdÄ™ w stronÄ™ Ambasady. W Parku KrasiÅ„skich widzÄ™ drobnÄ… sylwetkÄ™ TMS jak zmierza mi na spotkanie. Na Bonifraterskiej obok autokaru grupka ludzi. ZakÅ‚ada czapeczki, szykuje transparenty. NadziewajÄ… białą tkaninÄ™ na ramÄ™, która nadaje transparentowi ksztaÅ‚t husarskiego skrzydÅ‚a. “To jest wÅ‚aÅ›nie Solidarność, ta z wczorajszego filmu” – mówiÄ™ do TMS.

ZagadujÄ™ drobnÄ… blondynkÄ™ w zwiÄ…zkowej koszulce. To protest przeciwko chiÅ„skiemu pracodawcy z pewnej firmy na ÅšlÄ…sku. W odpowiedzi na żądania podwyżek, zwolniÅ‚ z pracy przewodniczÄ…cego SolidarnoÅ›ci w zakÅ‚adzie. „ZÅ‚amaÅ‚ postanowienia i polskie prawo!” – mówi do nas stanowczym gÅ‚osem Solidarność nakÅ‚adajÄ…c czapeczki. Pojawia siÄ™ zwolniony szef. “A wy, kim jesteÅ›cie?” – zagadujÄ… zwiÄ…zkowcy. Przedstawiam siebie, jako tÅ‚umacza, a TMS jako chiÅ„skÄ… studentkÄ™ i przyjaciela Polski. ZwiÄ…zkowcy witajÄ… jÄ…, uÅ›miechajÄ… siÄ™, podajÄ… rÄ™ce. PatrzÄ™ na TMS, jest ogromnie zakÅ‚opotana: “Tak mi przykro, tak mi przykro!” – mówi bardzo poruszona.
Siadamy na skwerku i obserwujemy protest. Z boku jest policja, ale tylko obserwuje. “Patrz, grajÄ… w ping ponga!” – zauważa TMS. Tak. Solidarność przed AmbasadÄ… gra w ping ponga, dmie w trÄ…bki, a od Placu KrasiÅ„skich idÄ… media w postaci dziennikarki Polskiego Radia. JadÄ… samochody, idzie pan z psem, zwykÅ‚y warszawski dzieÅ„. Wracamy do domu, zrobiÄ™ obiad.
“SiedzÄ™ już w samolocie” – jeszcze kiedy byÅ‚am na dziesiejszym spotkaniu, doszedÅ‚ do mnie sms – “nie udaÅ‚o mi siÄ™ zabrać wszystkich książek, część Ci zostawiÅ‚am, przeczytasz sobie, dziÄ™ki za wszystko!”. To TMS. Gdy rano jadÅ‚am Å›niadanie, ona snuÅ‚a siÄ™ jak duch po moim mieszkaniu, próbujÄ…c spakować te wszystkie kawaÅ‚ki swojego polskiego życia. Magazyny, książki, filmy na dvd, ciuchy z Bershki.“Źle spaÅ‚aÅ›?” – zapytaÅ‚am podejrzliwie, pewna, że odkÄ…d wywaliÅ‚am z łóżka materac i zastÄ…piÅ‚am go deskÄ… i ogólnie rzecz biorÄ…c wykonaÅ‚am szereg czynnoÅ›ci, które majÄ… sprawić, że mniej mnie bÄ™dzie bolaÅ‚ krÄ™gosÅ‚up (od czasu oddzielenia mnie od mojej doktor medycyny chiÅ„skiej, igieÅ‚, baniek etc., ból krÄ™gosÅ‚upa znowu staje siÄ™ trudny do zniesienia, imam siÄ™ wszystkich sposobów), nocleg w moim domu dla goÅ›cia peÅ‚nosprawnego, bez bóli krzyża, bÄ™dzie mÄ™kÄ…. “Tak mi żal wyjeżdżać z Polski” – mówi smutna i niewyspana TMS.
A teraz ona leci, leci nad AzjÄ… CentralnÄ…, lecÄ… książki, lecÄ… filmy, leci Borys Szyc i PaweÅ‚ MaÅ‚aszyÅ„ski, lecÄ… letnie ubrania, a ja wracam do domu ze spotkania z chiÅ„skimi gośćmi. Jestem ciekawa, które książki zdecydowaÅ‚a siÄ™ zostawić. ProszÄ™! ZabraÅ‚a opasÅ‚y tom o PRL-u prof. Friszke. I Stasiuka. I Pilcha. I „Koniec Å›wiata w Breslau”. ZostawiÅ‚a GretkowskÄ…. Leży przy letnich sandaÅ‚kach, które nie zmieÅ›ciÅ‚y siÄ™ do walizki. “Madeleine Albright, pierwsza kobieta mianowana sekretarzem stanu, wylÄ…dowaÅ‚a na Marsie mÄ™skiej wÅ‚adzy” – czytam pierwsze zdania powieÅ›ci, które pewnie, wraz ze wspomnianym chochlikiem drukarskim, sprawiÅ‚y, że TMS uznaÅ‚a, że nie jest to artykuÅ‚ pierwszej potrzeby, że lepiej bÄ™dzie Polski siÄ™ uczyć z innych źródeÅ‚. Powodzenia w tej ciężkiej i czasami niewdziÄ™cznej pracy. DziÄ™kujÄ™!

Tags:

29

08 2011

Rozproszenie. Za Chiny Ludowe!

Gdy ostatni karton z pekiÅ„skimi rzeczami jest już zapakowany, SSL jest w Oslo. To dopiero kilka dni po zamachu, SSL idzie pod rzÄ…dowy budynek i do pobliskiej Å›wiÄ…tyni. Widzi kwiaty i pluszaki na posadzce. Kiedy wsiadam po raz kilkunasty w moim życiu w samolot, który przewiezie mnie przez całą AzjÄ™, wÅ‚aÅ›nie wtedy prawdopodobnie SSL patrzy na kawior, na wielkÄ… puszkÄ™ kawioru, która kosztuje tylko kilkanaÅ›cie koron (tyle, ile posiÅ‚ek w Mcdonaldsie). “Takie tanie, pewnie niedobre, musi być jakiÅ› haczyk” – mówi do siebie i wÄ™druje dalej. Chodzi po Oslo, podobnie, jak wczeÅ›niej po Barcelonie, Amsterdamie, Neapolu, Wiedniu na piechotÄ™, żeby oszczÄ™dzić pieniÄ…dze. Od miesiÄ…ca Å›pi już tylko w salach wieloosobowych koedukacyjnych (czego nie znosi).
Kiedy samolot leci ponad SyberiÄ…, otwieram wreszcie jednÄ… z gazet, które kupiÅ‚am wieczorem przed wyjazdem (wtedy, kiedy przy kiosku podszedÅ‚ do mnie mÅ‚ody dziennikarz, który po kilku minutach rozmowy krzyknÄ…Å‚ “Boże, czemu ja CiÄ™ wczeÅ›niej nie spotkaÅ‚em?!”). Autor tekstu dwoi siÄ™ i troi, żeby tylko wytÅ‚umaczyć czytelnikowi, co to prawica, co to skrajna prawica, jak to jest, że ktoÅ› porywa siÄ™ na rzÄ…d i jego mÅ‚odzieżówkÄ™, bo jest za dużo emigrantów.

Gdy czekamy z J. na Dworcu Centralnym, komunikaty zlewają się w jedno. Berlin? Lublin? Odjedzie? Przyjedzie? Biegniemy po pojaśniałym, lecz wciąż spowitym w folie i usłanym pędzlami Centralnym, bo pociąg z Berlina właśnie wjechał, ale na zupełnie inny tor, niż mówili.
SSL wysiada. Plecak. SchudÅ‚a od tego włóczenia siÄ™ dwa miesiÄ…ce po Europie, a skóra – o zgrozo – pociemniaÅ‚a do koloru skóry shan mama – mateczki z gór. Ale ta podróż byÅ‚a jej bardzo potrzebna. Z dala od zgieÅ‚ku Taipei, stresów Szanghaju, chciaÅ‚a poczuć samotność. Rozważyć, czy chce piąć siÄ™ wyżej (wyobrażam sobie, jak jej ojciec, polityk Kuomintangu, byÅ‚by dumny, gdyby tylko jakoÅ› z wysokoÅ›ci mógÅ‚ zobaczyć, jak ta mÅ‚oda kobieta o bardzo dÅ‚ugich oczach i doÅ‚eczkach w policzkach sobie radziÅ‚a podczas ostatniej kadencji, jak stawiaÅ‚a czoÅ‚o mafii i stawiaÅ‚a Å‚awki dla starszych na skwerkach). Czy zostawić to teraz, przed progiem polityki ogólnotajwaÅ„skiej i iść w biznes? A ja? Ja przez te dwa miesiÄ…ce chodziÅ‚am po Å‚ysych górach Mongolii WewnÄ™trznej, od jednego do drugiego kamiennego okrÄ…gÅ‚ego oÅ‚tarza, a każdy z nich powiewaÅ‚ na stepowym wietrze tysiÄ…cem warstw wypÅ‚owiaÅ‚ych flag modlitewnych. ZastanawiaÅ‚am siÄ™, jakie mam jeszcze możliwoÅ›ci. Potem po pustyni. Potem po Pekinie, żeby zamknąć jakoÅ› to moje chiÅ„skie życie. WyszÅ‚o trochÄ™ niezgrabnie, koÅ›lawo, niezrÄ™cznie, jak i zresztÄ… ono samo.

Nie wiem, że cena biletu komunikacji miejskiej przez te dwa lata wzrosÅ‚a o 1.10 zÅ‚otego. Nie wiem, czym siÄ™ różniÄ… koleje Mazowieckie od Regionalnych. Nie wiem, że bilety na autobus można kupić w automacie na przystanku. Gdy niemal wpadam na taki automat, wrzucam pieniÄ…dze i odchodzÄ™. ZapomniaÅ‚am biletu. Gdy chcÄ…c wyjść z autobusu, gdy ten zbliża siÄ™ do przystanku, wstajÄ™ i idÄ™ do wÅ‚aÅ›nie otwierajÄ…cych siÄ™ ostatnich drzwi (w Chinach to drzwi wyłącznie dla wysiadajÄ…cych) i wpadam na tÅ‚um wsiadajÄ…cych starszych paÅ„, które zaczynajÄ… na mnie krzyczeć. Nie wiem, że przejÅ›cie pod Centralnym jest w remoncie, nie wiem (a może wiem, tylko chciaÅ‚am zapomnieć), że w Å›wiÄ™ta religijne nie można kupić nawet chleba i bojÄ™ siÄ™, że nie bÄ™dÄ™ wobec tego w stanie zrobić dla SSL nawet najprostszego Å›niadania. A może podwieczorku. MylÄ… mi siÄ™ godziny. “JesteÅ› jak laowaj mówiÄ…cy nieźle po polsku, chociaż…jak to? NaprawdÄ™ nie rozumiesz komunikatów na dworcu?” – mówi SSL, gdy wreszcie udaje nam siÄ™ dobrnąć do autobusu.

SSL bardzo podoba siÄ™ Warszawa. Jest w przeciwieÅ„stwie do WÅ‚och, w których zalegajÄ… w miastach góry Å›mieci – bardzo czysta, w przeciwieÅ„stwie do Francji gdzie w okienkach odburkujÄ… coÅ› niegrzecznie, wszyscy mówiÄ… sobie dzieÅ„ dobry, no i – w przeciwieÅ„stwie od miejsc, gdzie nie ma piÄ™knego ciÄ™tego szkÅ‚a – piÄ™kne ciÄ™te szkÅ‚o jest w każdym sklepie z gospodarstwem domowym. Jak je tylko otworzÄ… po tym Å›wiÄ™cie, musi kupić! Potem ostatniej nocy, popijajÄ…c GorzkÄ… Å»ołądkowÄ…, bÄ™dziemy pakować w foliÄ™ z bÄ…belkami 20 kieliszków z SyrenkÄ…, z panoramÄ… Warszawy, z orzeÅ‚kiem, który bÄ™dzie siÄ™ jakoÅ› tak trzepotaÅ‚, trochÄ™ zresztÄ… tak, jak Syrenka ogonem.
Ale póki co…. “Wiesz, jutro być może tak nie bÄ™dzie Å‚atwo, jedziemy do jednego z najuboższych regionów Polski” – przygotowujÄ™ delikatnie grunt. “BÄ™dziemy pewnie jechać starym pociÄ…giem, być może ludzie bÄ™dÄ… siÄ™ na Ciebie trochÄ™ patrzeć. To znaczy oczywiÅ›cie nie tak, jak na mnie w Chinach!” – uspokajam, widzÄ…c pytajÄ…cy wzrok.

Nie ma starego pociÄ…gu – jest pociÄ…g nowiutki i nowoczesny, trochÄ™ przypomina tramwaj. Jedzie przez zielone pola i lasy. Nikt na SSL nie zwraca uwagi. Nawet, gdy SSL piszczy – zupeÅ‚nie nie jak polityk, co z mafiÄ… walczyÅ‚ – na widok bocianiego gniazda. Nawet, gdy piszczy jeszcze gÅ‚oÅ›niej na widok bociana-samego-w-sobie. Nikt nie reaguje, gdy na widok dwóch bocianów w gnieździe dziko wrzeszczy i wyrywa mi ramiÄ™ (zapomniaÅ‚a puÅ›cić mojÄ… rÄ™kÄ™, gdy rzuciÅ‚a siÄ™ w stronÄ™ okna, palce wbite w moje ramiÄ™ na widok ptaszyska trzymajÄ…).
Gdy wreszcie docieramy na miejsce, leje deszcz. SSL podbiega do starszej pani bez parasolki i chroni jÄ… przed wodÄ…. “KochanieÅ„kie, nie przejmujcie siÄ™ mnÄ…” – mówi kobieta – “ja tam przez las idÄ™, pod samÄ… granicÄ™, bÄ™dzie ze 20 minut, gdzie wam tam iść!”. SSL obstaje, że odprowadzamy. Trzyma parasolkÄ™, ja siatkÄ™ z pomidorkami malinowymi, kupionymi przez starszÄ… paniÄ… w Hajnówce. Gdy nieÅ›miaÅ‚o pytam, jak dojść do rezerwatu żubrów i paru jeszcze innych atrakcji, strasza pani lepiej siÄ™ nam przyglÄ…da: “och, to wy chyba nie jesteÅ›cie od nas?” “No nie, np. koleżanka jest z Tajwanu”. Jasne oczy patrzÄ… zdezorientowane. “O, to faktycznie nie tutaj, pewnie aż spod Warszawy?”

Łazimy po starym wiatraku, zachÄ™camy żubry i Å‚osia do pozowania, opracowujemy plan na wypadek ataku dzika, na tle wieczornego nieba widać sylwetki dwóch zapóźnionych bocianów. Nazywamy je odpowiednio kapitalistÄ… – zibenjia (gniazdo na dachu banku) i obszarnikiem – dizhu (wielkie, ewidentnie dziedziczone w obrÄ™bie ptasiego rodu, gniazdo na przedwojennej willi). W nocy po miÅ‚ej pogawÄ™dce ze sprzedawcÄ… (kÅ‚ania siÄ™ szastajÄ…c blond grzywkÄ… o ladÄ™, niby po chiÅ„sku, żeby uhonorować pierwszego tajwaÅ„skiego goÅ›cia, któremu sprzedaje Å»ubrówkÄ™), wracamy z małą latarkÄ… i wielkÄ… butelkÄ…, a kucharz naszego pensjonatu (mieszkaÅ‚ 6 lat, zaraz po wojnie, w Wietnamie) pyta, czy czegoÅ› byÅ›my jeszcze nie zjadÅ‚y (chÄ™tnie da szynkÄ™ z dzika…). CoÅ› pohukuje (pewnie mi w gÅ‚owie Å»ubrówka). “Ale wy piÄ™knie potraficie chronić wÅ‚asnÄ… przyrodÄ™” – mówi SSL i patrzy w czarne za oknem – w stronÄ™ biaÅ‚oruskiej granicy. ChwilÄ™ później, gdy pohukiwanie siÄ™ nasili, opracujemy kilka planów, jak dyskretnie zasÅ‚onić PaÅ‚ac Kultury, żeby przestaÅ‚ tak dominować (może przysÅ‚onić liśćmi?….dać na nim Mr Smileya? A może namiocik?… Chociaż mi tam siÄ™ podoba, trochÄ™ jak Empire State Building, ale jestem tylko laowajem, z pewnoÅ›ciÄ… siÄ™ nie znam”)

Na Dworcu w BiaÅ‚ymstoku pusto. Od czasu do czasu podjeżdżajÄ… stare autosany, ale prawie nikt nie wsiada, choć strajk na kolei, a po torach obok zmyka jedynie w stronÄ™ zajezdni lokomotywa (“jak byÅ‚am w Mediolanie, strajk obejmowaÅ‚ wszystkie Å›rodki komunikacji i nikt nikogo nie informowaÅ‚, kiedy siÄ™ skoÅ„czy, wszyscy tylko mówili „może”, mówili “proszÄ™ pytać okoÅ‚o szóstej”). “Czemu one majÄ… takie okrÄ…gÅ‚e tyÅ‚y?” – dziwi siÄ™ SSL patrzÄ…c na przyjeżdżajÄ…ce i odjeżdżajÄ…ce autosany. “Bo tak byÅ‚o modnie w latach 60-tych” – odpowiadam. Po nas przyjeżdża nowiutki busik mercedesa. “Co za piÄ™kny busik, maÅ‚o gdzie widziaÅ‚am takie Å‚adne Å›rodki transportu. Tylko dlaczego muszÄ™ zapiąć pasy?” – dziwi siÄ™ SSL. “Bo nie bÄ™dziemy jechać po autostradzie, tylko po drodze z jednym pasem ruchu i drugim z naprzeciwka”. Strach w oczach. Pewnie miaÅ‚a mniejszy, jak szef lokalnej mafii przez poÅ›redników zaproponowaÅ‚ jej spotkanie w górach.

CoÅ› mnie Å›ciska, gdy wsadzam SSL do pociÄ…gu. Najpierw skoÅ„czyÅ‚o siÄ™ moje chiÅ„skie życie. Ot tak, choć znaki jego koÅ„ca widziaÅ‚am od jakiegoÅ› czasu. Teraz odjeżdża osoba tak podobna do mnie – chiÅ„ska, ale laowajska. RozumiejÄ…ca, ale obca. Obca u siebie, obca w Chinach, obca tutaj. Wracam do domu – teraz już idzie mi to lepiej – bilet, autobus, drzwi Å›rodkowe, tylko wczeÅ›niej stanąć przy nich, wysiąść, potem czekać na zielone, przechodzić na przejÅ›ciu i nie na ukos. Gotowe!

Na mojej klatce wiele mieszkaÅ„ zmieniÅ‚o przez te dwa lata wÅ‚aÅ›cicieli. Zawieruszyli siÄ™ gdzieÅ› ci, którzy jako dwudziestokilkulatkowie wprowadzali siÄ™ tutaj, gdy tylko polepiono z gruzów Getta wielkie cegÅ‚y i zbudowano z nich – na piwnicach i fundamentach wypalonych kamienic osiedle – Muranów. “Pan mnie chamsko okÅ‚amuje!” – sÅ‚yszÄ™ krzyk kobiecy dochodzÄ…cy z mieszkania na parterze, tam gdzie mieszkaÅ‚o starsze małżeÅ„stwo. Teraz, przez niegdyÅ› obstawione paprotkami, a dziÅ› puste okna sypiÄ… siÄ™ gruz i krzyki. “Co pan powiedziaÅ‚, hÄ™? 300 zÅ‚otych, tak, czy nie?”. “Ale kochanieÅ„ka, 300 na dzieÅ„, nie za dwa dni!”. “No nie, no!!….” “No przecież nie bÄ™dÄ™ robiÅ‚ za 150 zÅ‚otych na dzieÅ„, to jakieÅ› kpiny” – rozlega siÄ™ gÅ‚os majstra.

Ja na razie tylko wiem, że strona tÅ‚umaczenia na chiÅ„ski kosztuje poÅ‚owÄ™ tego, co dwa lata temu. Å»eby zarobić tyle, co ten majster, musiaÅ‚abym tÅ‚umaczyć ok 6 stron na dzieÅ„. Przy zaÅ‚ożeniu, że w ogóle dostanÄ™ je do tÅ‚umaczenia, rzut okiem na polski internet uÅ›wiadamia mi, że nie brakuje ludzi, którzy sÄ… skÅ‚onni odklepać cokolwiek za mniej. “A co to niby takiego, umowa spółki?” – poucza mnie szefowa biura tÅ‚umaczeÅ„ – “to proÅ›ciusieÅ„ka sprawa – wÅ‚aÅ›nie akurat na 60 brutto za stronÄ™”. ZrobiÄ™? Nie zrobiÄ™? Czy mogÄ™ powiedzieć „za Chiny”?…

Wczoraj ostrzygÅ‚am poÅ‚owÄ™ wÅ‚osów na 4 milimetrowego jeża (druga poÅ‚owa formuje nieco opadajÄ…cego, ale bojowego grzywkopodobnego irokeza). Po raz pierwszy od chyba matury zaÅ‚ożyÅ‚am kupione kiedyÅ›, a nigdy nie noszone arcywysokie szpilki. “Co to za szpile?” – patrzy w sposób zdezorientowany mój nagle zmalaÅ‚y ojciec. To? To mój strój wojenny.

21

08 2011

W stronę Korei Północnej. 2

Płynąć wzduż brzegu Korei stateczkiem z czerwoną flagą z 5 gwiazdami, lampionami, herbatą i kołami ratunkowymi, patrzeć na delikatne, białe twarze chińskich turystów pod rondami barwnych kapeluszy, daszkami czapeczek i, trochę dalej, smagłe, ostroryse twarze Północnych Koreańczyków, jest oczywiście przeżyciem.

Drugiego i trzeciego dnia naszego pobytu nad Yalu postanawiamy zrobić jednak coÅ› innego. ZwykÅ‚y autobus (pekaes) i rowery. “Pekaes” jedzie nowiutkÄ… drogÄ… wdÅ‚uż rzeki, mija ocalaÅ‚y kawaÅ‚ek Wielkiego Muru z czasów Mingów (wrócimy tam nazajutrz rowerem). Mija kurorty, hotele, wioski. W koÅ„cu wyrzuca nas pod stacjÄ… Sinopec gdzieÅ› na rozstaju dróg i ustami kierowcy poleca stawić siÄ™ w tym samym miejscu po poÅ‚udniu, w celu zabrania siÄ™ z powrotem do Dandongu. Idziemy w stronÄ™ zielonej wyspy na Yalu. Po rzece pÅ‚ywajÄ… kaczki, przed wioskÄ… mini Å›wiÄ…tynki – bóstwa gór, bóstwa ziemi.


Idziemy ze 3 kilometry wyspÄ…, wzdÅ‚uż brzegu, sadem morelowym, most powinien być wÅ‚aÅ›nie tam. Po lewej stronie zielone (po części nowo zalesione) zbocza strony chiÅ„skiej, po prawej Å‚yse, wykarczowane zbocza strony koreaÅ„skiej, poÅ›rodku ta wyspa z sadem morelowym i oto…jest. Przerwany most. Przed nim, za sadami, podstawówka imienia Mao Anyinga. I posÄ…g bohatera. Na twarzy, bardzo podobnej do twarzy ojca, wyraz troski. WÅ‚osy uÅ‚ożone tak samo jak u ojca. Wbrew legendom i pomnikom (spiżowi Peng Dehuai i Ochotnicza Armia idÄ…cy dziarsko w stronÄ™ przeprawy + pÅ‚askorzeźba Mao w otoczeniu gołąbków pokoju) nawarstwionym dookoÅ‚a mostu w Dandongu, Peng, mÅ‚ody Mao, jak i pierwsze oddziaÅ‚y wÅ‚aÅ›nie tym mostem tutaj dostali siÄ™ podczas “odparcia USA i wsparcia Korei” (to oficjalna chiÅ„ska nazwa Wojny KoreaÅ„skiej) na terytorium sprzymierzeÅ„ca. Mao Anying nie wróciÅ‚ ani tym mostem ani żadnym innym, a jego ojciec, pytany, czy pragnie sprowadzenia zwÅ‚ok do kraju, miaÅ‚ powiedzieć, że Anying, podobnie jak inni zabici, powinien spoczywać tam, gdzie i inni żoÅ‚nierze. Ostatecznie sprowadzono tylko trochÄ™ ziemi z miejsca, gdzie zginÄ…Å‚ (gotujÄ…c, wbrew dyscyplinie, obiad poza schronem podczas nalotów, ale sza…).

Na łódce znak fu – bogactwo, dostatek. Po drugiej stronie Korea

Przerwany most i łyse wzgórza po stronie koreańskiej

Przerwany most – po koreaÅ„skiej stronie wojskowa budka

Na moście. Peng Dehuai po zielonej stronie chińskiej, Kim Ir Sen po wykarczowanej stronie koreańskiej

Po stronie koreaÅ„skiej wioska i koszary. Łyse szczyty, Å‚yse zbocza. “PróbujÄ… uprawiać tam ziemiÄ™” – mówi starsza pani siedzÄ…ca obok mostu. Patrzymy przez lornetkÄ™ – choć caÅ‚e zbocza przygotowane pod uprawy, to tylko gdzieniegdzie wyrastajÄ… wÄ…tÅ‚e roÅ›linki. Nie ma nawozów, nie ma nasion? Drzewa byÅ‚ pewnie wycinane i na opaÅ‚. Rzadkie sosny pozostawione na wzgórzu naprzeciwko mostu, nie tworzÄ… już lasu. Przerzedzone, samotne, majÄ… dziwne i niepokojÄ…ce ksztaÅ‚ty.

Przy moÅ›cie, obok pomnika mÅ‚odego bohatera, Mao Anyinga i naprzeciw nowiutkiego, zÅ‚otego pomnika Peng Dehuaia na koniu (widać, że most przygotowuje siÄ™ do pomnikowej ofensywy przeciwko dandongskiemu “uzurpatorowi”), siedzi trzymajÄ…c w rÄ™ku parasolkÄ™ w kropki mÅ‚oda dziewczyna, Xiaolin i jej chÅ‚opak. Chcieliby wynająć motorówkÄ™ i popÅ‚ynąć wzdÅ‚uż brzegu, ale potrzebujÄ… zebrać jeszcze kilka osób. Co nie jest Å‚atwe, bo turyÅ›ci, owszem, kłębiÄ… siÄ™ przy moÅ›cie w Dandongu (wyróżnionym jako “klasyczne miejsce czerwonych wÄ™drówek” i klasÄ… turystycznÄ… AAAAA), ale tutaj jest pusto. W koÅ„cu Xiaolin udaje siÄ™ “zÅ‚apać” jeszcze jednÄ… parÄ™ i motorówka uwozi nas w stronÄ™ koreaÅ„skiego brzegu.

Podczas tego pÅ‚yniÄ™cia, jak i naszej jazdy rowerem wdÅ‚uż brzegów Yalu dnia nastÄ™pnego zobaczymy wiele zakÅ‚adów przemysÅ‚owych. Wszystkie w ruinie. ZiejÄ…ce pustkÄ… okna, szary beton obleziony liszajem, rdza. Nic już nie produkujÄ…. StopieÅ„ zniszczeÅ„ sugeruje, że musiaÅ‚y zostać opuszczone najdalej w poÅ‚owie lat 90-tych, po Å›mierci Kim Ir Sena, po zakrÄ™ceniu (znikniÄ™ciu) kurka z radzieckÄ… pomocÄ…. ZresztÄ… nie tylko zakÅ‚ady wyglÄ…dajÄ…, jakby od 20 lat staÅ‚y tam już tylko dlatego, że brakuje siÅ‚ i Å›rodków, żeby je rozebrać. Co wiÄ™ksze budynki, jakieÅ› bloki – to wszystko wyglÄ…da na skazane na powolne obumieranie.

Ale wioski, do których zbliżymy się na odległość niemalże wyciągniętej dłoni, obumarłe nie są. Na brzegu kąpią się żołnierze (machają nam), kobiety robią pranie, na wózku od krowiego zaprzęgu (krowa pasie się kilkadziesiąt metrów w dół rzeki) siedzą dzieci. Nieubitą drogą, wzniecając tumany kurzu, jedzie ciężarówka i wiezie na naczepie ludzi. Wioski są ubogie, ale nie jest to pierwsze, co nasuwa mi się na myśl, gdy je widzę.

WidziaÅ‚am różne biedy – biedÄ™ chiÅ„skÄ…, biedÄ™ poÅ‚udniowoazjatyckÄ… (wietnamskÄ…, khmerskÄ…, filipiÅ„skÄ… etc.), biedÄ™ północnoafrykaÅ„skÄ…, biedÄ™ różnych części Europy, w tym rzecz jasna naszÄ… wÅ‚asnÄ… polskÄ… biedÄ™. Ale te wioski tutaj od np. biedy chiÅ„skiej coÅ› odróżnia. W wiosce chiÅ„skiej, nawet naprawdÄ™ ubogiej, na drzwiach sÄ… ozdoby, w oknach czasem i wycinanki. RoÅ›nie jakiÅ› kwiatek. Wisi jakiÅ› plakat, albo i kilka – bogini Guanyin, PrzewodniczÄ…cy Mao, Tygrys w Roku Tygrysa i Królik w Roku Królika. Czasem ludzie przeÅ›cigujÄ… siÄ™ w ozdabianiu bram do obejść – chociaż trochÄ™ pociÄ…gnąć kolorowÄ… farbÄ…, może posadzić jakieÅ› kwiatki, powieÅ›cić papierowy znak “szczęście”, żeby wiedziaÅ‚o, którÄ™dy ma wchodzić. A w wioskach na koreaÅ„skim brzegu nie ma nic, co by wykraczaÅ‚o poza najproÅ›ciej rozumianÄ… użyteczność. Prosto, surowo, tylko to, co caÅ‚kowicie niezbÄ™dne. Jedyny kolorowy akcent to pranie na sznurku. Wykarczowane zbocza dodajÄ… surowoÅ›ci.

Po stronie północnokoreańskiej

“Nie palić ognia, nie uprawiać ziemi, nie przekraczać granicy, nie wycinać potajemnie drzew, chronić las”

żołnierka
żołnierze północnokoreańscy po kąpieli w Yalu

żoÅ‚nierze – powrót do wioski

na ryby

obserwacja

…obserwacja

i obserwacja

Widoczny częściowo napis mówi: “Ryzykuj wÅ‚asnym życiem chroniÄ…c przodujÄ…cych uczestników rewolucji!”

zakÅ‚ady…

…zakÅ‚ady

Napis na nieczynnym zakÅ‚adzie: “Zjednoczmy siÄ™” – dosÅ‚. “zjednoczmy siÄ™ jak jedno serce

Gdy nastÄ™pnego dnia dojedziemy na naszych rowerach do Wielkiego Muru, którego poczÄ…tkowy odcinek znajduje siÄ™ na spiÄ™trzonej nad Yalu Górze Tygrysa i wespniemy siÄ™ na najwyszÄ… basztÄ™, zobaczymy KoreÄ™ z lotu ptaka. A Å›ciÅ›lej mówiÄ…c smutny, wymarÅ‚y koÅ‚choz otoczony polami. Tutaj, w przeciwieÅ„stwie do wiosek wyżej opisanych, ludzi prawie nie widać, tylko przy brzegu, dosÅ‚ownie tuż pod nadrzecznym urwiskiem, na którym przysiedliÅ›my, kilku żoÅ‚nierzy ciÄ…gnie do wioski wózek krowiego zaprzÄ™gu. TrochÄ™ dalej niewielki oddziaÅ‚ maszeruje brzegiem rzeki, tuż przy polu. Po widmowych uliczkach, pomiÄ™dzy betonowymi domami (część nieukoÅ„czona, bez dachów, wszystkie identyczne w swej szaroÅ›ci) od czasu do czasu przesuwa siÄ™ pojedyncza sylwetka. DookoÅ‚a wioski ogromne poÅ‚acie pola – wszystko zaorane, ale nic nie wzeszÅ‚o. A może nic nie zostaÅ‚o posadzone? Jedynym kolorowym akcentem na tej pÅ‚achcie szaroÅ›ci ziemno-betonowej (w Å›rodku lata…) jest traktor z niebieskÄ…, prostokÄ…tnÄ… kabinÄ….

Przy schodzeniu dosć kretÄ… i bardzo stromÄ… scieżkÄ… z góry (po stronie Yalu), musimy przejsć przez mostek wiszacy. Na jego koÅ„cu, na tle tego północnokoreaÅ„skiego smutku, nagle znajome logo i znajoma sytwetka: “Na tym mostku krÄ™cono sceny z filmy Feicheng wurao 2” (tutaj zawijasy jak z logo filmu) i zdjÄ™cie piÄ™knej Shu Qi, jak idzie w niebieskiej zwiewnej sukience przez rzeczony mostek. W filmie mostek graÅ‚ przejÅ›cie do niezwykle luksusowej górskiej willi-samotni, w której mieszkaÅ‚ bohater grany przez Ge You. Nie wiem, jakim cudem udaÅ‚o im siÄ™ wyciąć z ujęć północnokoreaÅ„ski koÅ‚choz, w warunkach naturalnych stanowiÄ…cy dla mosteczka tÅ‚o. Gdy tak patrzÄ™ i próbuje pogodzić sceny z filmu z tym, co widzÄ™ poniżej, po rzece (jest w tym miejscu wÄ…ziuteÅ„ka i jest tuż pod nami) i po jaÅ‚owych koÅ‚chozowych polach poniżej rozlega siÄ™ nawoÅ‚ywanie. Po niebiesko-zielonej wodzie pod nami przepÅ‚ywajÄ… trzy łódeczki chiÅ„skich rybaków i ich kormorany (kto nie wie, jak siÄ™ Å‚owi na -biedne, nieszczÄ™sne- kormorany, niechaj sobie poszuka).

Wymarła wioska/kołchoz

granica po stronie koreańskiej
Yalu tutaj ma kilkanaście metrów szerokości. Po powiększeniu widać słupy graniczne koreańskie (u góry) i chińskie (u dołu)

Granica chiÅ„sko-koreaÅ„ska. “Nie rozmawiać ani nie wymieniać siÄ™ przedmiotami z osobami po drugiej stronie granicy”

Po chińskiej stronie (na pierwszym planie fragment Muru)

Po chiÅ„skiej stronie – zbliżenie na wiejski sklepik

Gdy wracamy naszymi rowerami (mi siÄ™ dostaÅ‚ czarny, żelazny, kilkudziesiÄ™cioletni, ale nieprawdopodobnie wygodny i lekki do prowadzenia rower made in Japan“to dobry, wrÄ™cz znakomity rower, jeździÅ‚em na nim sam tyle lat, to najlepsze, co mam, wypróbuj koniecznie, jest porzÄ…dny, bo japoÅ„ski, diabÅ‚y z maÅ‚ej Japonijki zrobiÅ‚y” – zachwala shifu od rowerów. J. dostaÅ‚ oczywiÅ›cie rower za maÅ‚y, uderza kolanami o kierownicÄ™, ale jedzie), nie możemy oderwać wzroku od drugiego brzegu. Zarysy wiosek, ruiny jakichÅ› zakÅ‚adów. Zatrzymujemy siÄ™ co chwila i patrzymy w lornetkÄ™. To, co wczoraj z autobusu wydawaÅ‚o siÄ™ niewielkimi kominami, dziÅ› okazuje siÄ™ być wysokimi stelami z inskrypcjami. Nieoceniona Yeji wpatruje siÄ™ w nasze zdjÄ™cia i na jednej ze stel (zdjÄ™cie poniżej) udaje jej siÄ™ odczytać: “Wielki Lider, Towarzysz Kim Ir Sen jest z nami na zawsze”.

Po koreańskiej stronie

Zbliżenie na budynek z lewej strony poprzedniego zdjęcia

zakady i pola – polecam powiekszenie

Taoistyczny mistrz pokazuje uczniowi nieodbudowany most kolejowy i brzeg koreanski

Zwrócony twarzÄ… do koreaÅ„skiego brzegu Caishen – bóg bogactwa

Chyba najżywsze i najbarwniejsze miejsce, jakie udaÅ‚o nam siÄ™ dostrzec po stronie północnokoreaÅ„skiej. Yeji, moja nieoceniona tÅ‚umaczka, po wpatrywaniu siÄ™ w ledwie widoczne napisy na tym budynku, twierdzi, że musi być to jakieÅ› wspólnotowe centrum kultury. Choć jakość kiepska, polecam powiÄ™kszenie, celem przyjrzenia siÄ™ plakatom – filmowym?

Zafascynowani tym, co mówi do nas Korea, ale wymęczeni kilkugodzinną jazdą na antycznych rowerach (jeden dzień) czy wykonywaniem przez nasz pekaes (inny dzień) powolnych okrążeń wokół jednego z przybrzeżnych miasteczek celem zebrania odpowiedniej ilości pasażerów (chłopak w okularach wysiada, dwa okrążenia później wsiada z siatką owoców, dziewczyna w pomarańczowej sukience wysiada, je makaron w przyulicznej garkuchni, wsiada 5 okążeń później, a my jeździmy jak głupi),  postanawiamy raz jeszcze zasiąść pomiędzy lampiony, herbatki, kapelusze i koła ratunkowe i pojechać w dół rzeki, brzegiem miasta Sinjiuju. Tu juz nie trzeba się specjalnie wpatrywać, blisko jak na wyciągnięcie ręki, Yeji tłumaczy błyskawicznie:

Na Å‚odzi: “Musimy być heroiczni w walce!”

“Wielka polityka Songun, hurra!” (jeÅ›li ktoÅ› przypadkiem jeszcze nie wie, czym jest Songun, polecam zrobić eksperyment – najpierw przeczytać hasÅ‚o “polityka Songun” na tej stronie, na podstawie tekstu spróbować sformuować definicjÄ™ Songun, a później poczytać np. w Wiki)

“Na zawsze uhonorujmy wielkie sukcesy w Chinach naszego Wielkiego Lidera, Kim Jong Ila! “

“Wielki Wódz, Kim Ir Sen jest na zawsze z nami”

“ChroÅ„my życiem liderów rewolucji prowadzonej przez wielkiego Kim Jong Ila!

“Dla tegorocznej bitwy, stwórzmy nowy rytm marszu” (tutaj trochÄ™ nie jest pewne, bo na każdym ujÄ™ciu zawsze coÅ› napis zasÅ‚aniaÅ‚o)

“SÅ‚oÅ„ce 21 wieku, General Kim Jong Il, hurra!” (tych napisów spotkamy w różnych miejsach wybrzeża aż cztery)

Nie bÄ™dziemy w Korei Północnej. Ale zanim wsiÄ…dziemy w pociÄ…g powrotny do Pekinu, możemy być w restauracji Pyongyang. Za żółtymi zasÅ‚onkami jest pyszne, aromatyczne jedzenie, sÄ… peÅ‚ne wdziÄ™ku, przeÅ›liczne i blade jak kreda (tu mówi siÄ™ “jak jadeit” i to jest wielki komplement) północnokoreaÅ„skie kelnerki. SÄ… też goÅ›cie ze znaczkami z Kim Ir Senem wpiÄ™tymi tuż ponad sercem w koszule. Częśc goÅ›ci ze znaczkami siedzi w wydzielonym pokoiku zasÅ‚oniÄ™tym bambusowÄ… zasÅ‚onkÄ…. PiÄ™kna kelnerka robi minÄ™ skazaÅ„ca, gdy ma donieść tam dania. Koleżanki, szczebioczÄ…c, prowadzÄ… jÄ… za rÄ™ce w kierunku zasÅ‚onki, chyba dodajÄ… otuchy. Dziewczyna znika z talerzami za bambusowÄ… zasÅ‚onkÄ…. Gdy wyjdzie, dÅ‚ugo i z zachmurzonÄ… twarzÄ… opowiada coÅ› koleżankom, ale na koniec wybuchajÄ… Å›miechem, jedna udaje, że bije pozostaÅ‚e serwetÄ…. Akurat wchodzi klient i jemu też przez pomyÅ‚kÄ™ siÄ™ dostanie (serwetÄ… po Å‚ysinie). Mina klienta pozostaje niezwruszona, za to dziewczyny skrÄ™ca ze Å›miechu za jego plecami. KoÅ„czymy posiÅ‚ek. Odpoczywamy chwilkÄ™. Gdy J. wraca z toalety, pyta mnie: “co tu znowu byÅ‚y takie salwy Å›miechu, co siÄ™ dziaÅ‚o?” Co siÄ™ dziaÅ‚o? UczyÅ‚am dziewczyny polskiego, rozmawiaÅ‚yÅ›my o tym, która wyglÄ…da mÅ‚odziej i czemu tak siÄ™ opaliÅ‚am, skoro biaÅ‚a skórka jest najpiÄ™kniejsza.

P.S. Z Dworca PekiÅ„skiego wychodzi okoÅ‚o 80 osobowa zwarta grupa. Nie rozglÄ…da siÄ™ na boki, idzie zdyscyplinowanie, szybko, bez zbÄ™dnych rozmów. Sami mężczyzni, 80 biaÅ‚ych koszul, 80 czerwonych znaczków na piersiach, czarne spodnie, kiepskie buty. SmagÅ‚e, ciemne twarze, ostre rysy. Starannie ostrzyżone wÅ‚osy. 80 identycznych toreb. PekiÅ„czycy – w krótkich spodniach, koszulkach z napisami, w bejsbolówkach, w szpilkach, chwytajÄ… komórki i podbiegajÄ… do grupy robiÄ…c jej zdjÄ™cia.

Dworzec w Dandongu – czekajÄ…c na pociÄ…g do Pekinu. Moment luzu – czerwony znaczek na piersi, ale koszula luźno wyÅ‚ożona na spodnie

 

Special thanks to Yeji – having your precious help, I could hear North’s voice! 감사합니다!!

 

27

06 2011

W stronÄ™ Korei Północnej… 1

Zdobyć bilety na kuszetkÄ™ do Dandongu, to nie lada wyzwanie. Po dwóch tygodniach nieudanych prób, warowania od siódmej rano przed kasÄ…, mam w koÅ„cu w rÄ™ku dwa bilety: odlegÅ‚ość – 1100 km, górne, “twarde” kuszetki. Moje próby wyobrażenia sobie blisko dwumetrowego J. upakowanego na chiÅ„skiej górnej kuszetce, koÅ„czÄ… siÄ™ za każdym razem siÄ™ jakoÅ› tak:

Jeszcze gdy wchodzimy po pociÄ…gu, myÅ›lÄ™ caÅ‚y czas o tym, że kuszetkÄ™ może da siÄ™ jakoÅ› zamienić, dogadać siÄ™ z pasażerami z dolnej, dopÅ‚acić. Już mam otworzyć buziÄ™ i zagadać, gdy w ciasnym przejÅ›ciu pojawia siÄ™ dwóch mężczyzn prowadzÄ…cych kobietÄ™ – krok po kroku, jeden ustawia jednÄ… nogÄ™, drugi drugÄ…, ochraniajÄ…, żeby nie upadÅ‚a. MajÄ… dla niej bilet na kuszetkÄ™ Å›rodkowÄ…. Pasażerowie z dolnych kuszetek naszego przedziaÅ‚u, starsze małżeÅ„stwo zrywa siÄ™ i ustÄ™puje chorej i jednemu z jej opiekunów dolne posÅ‚anie. “DziÄ™kujÄ™, to postÄ™pujÄ…cy paraliż, wracamy z leczenia  w Pekinie” – mówi mąż chorej. UkÅ‚ada jÄ… z troskÄ… na kuszetce, zdejmuje buty, przebiera w piżamÄ™, karmi udkami kurczaka z KFC. Potem, po kilkunastu godzinach, gdy chora i jej opiekunowie – mąż i ojciec, wysiÄ…dÄ… stacjÄ™ przed Dandongiem, rozmawiam ze starszym panem, który ustÄ…piÅ‚ jej miejsca. Jest z Dandongu.Ech, ciężko u nas, nie to, co tam u Was. SÄ… ze wsi, niby ostatnio wprowadzili to rolnicze ubezpieczenie, ale takÄ… chorobÄ™ to trzeba w Pekinie leczyć. Jej może część zwrócÄ…, ale kto zwróci jej rodzinie, z której zdzierajÄ… pod szpitalem?” Patrzy na nas, zaciekawia siÄ™ – “a co jedziecie do Dantongu? Chcecie ich oglÄ…dać? ByÅ‚em tam, w ich stolicy. Czysto, porzÄ…dek, nie ma korków, nie ma Å›mieci, Å‚adnie, nie to co u nas w miastach, taki baÅ‚agan. Ludzie zdyscyplinowani, grzeczni, dobrze wychowani. Powietrze Å›wieże, przyjemnie…może i tam na wsiach u nich biednie, ale majÄ… też i dobre strony tego systemu: darmowa edukacja i darmowe leczenie… a u nas co?”

Dojeżdżamy do Dandongu. Umieszczamy graty w hotelu i idziemy w stronÄ™ rzeki. Pierwsze zaskoczenie. Nie myÅ›laÅ‚am, że drugi brzeg jest tak blisko. Stoimy na nowej, kolorowej, ufontannionej promenadzie. Jest poranek, ludzie ćwiczÄ… taijiquan, puszczajÄ… latawce, siedzÄ… na zacienionych werandkach i w pawilonach. Na drugim brzegu, niemal na wyciÄ…gniÄ™cie rÄ™ki wielkie kominy, hale fabryczne (gdy przyjrzymy siÄ™ dokÅ‚adniej, odkrywamy, że zruinowane, a zakÅ‚ad opuszczony). TrochÄ™ drzew, za nimi nieruchomy, pusty “diabelski mÅ‚yn” w stylistyce z lat 80-tych. Przez rzekÄ™ dwa mosty – jeden caÅ‚y, choć nieuczÄ™szczany, to ChiÅ„sko-KoreaÅ„ski Most Przyjaźni, drugi w poÅ‚owie zburzony, pozostawiony w takim stanie od 1951 roku, czyli od kiedy zostaÅ‚ wysadzony przez Amerykanów próbujÄ…cych utrudnić chiÅ„skim “ochotnikom” przedostanie siÄ™ na drugi brzeg. Rzeka Yalu. Po drugiej stronie Korea Północna.

Diabelski młyn po stronie północnokoreańskiej, po lewej Chińsko-Koreański Most Przyjaźni , pośrodku pozostałości starego mostu.

ChiÅ„sko-KoreaÅ„ski Most Przyjaźni. Łączenie części chiÅ„skiej i koreaÅ„skiej – obie zostaÅ‚y wykonane innÄ… technikÄ… i w innym stylu. W dniach roboczych pojedyncze pojazdy (przeważnie ciężarówki) przejeżdzajÄ… od czasu do czasu wolniutko przez most.

nieczynna papiernia w SinÅ­iju

Wsiadamy w maÅ‚y stateczek, który od razu mknie w stronÄ™ koreaÅ„skiego brzegu. Nie, oczywiÅ›cie, że nie możemy przekroczyć granicy. Niby jakieÅ› biuro, w “sciÅ›le tajnym” mailu, proponowaÅ‚o nam, że nas “przerzuci” razem z chiÅ„skÄ… wycieczkÄ…, bo dla nich parÄ™ lat temu otwarto ruch bezwizowy, do miasta po drugiej stronie rzeki, ale okres awanturniczy mamy już dawno za sobÄ….

Przewodniczka: w Korei Półniocnej panuje silny kult jednostki, na przykład gdy młodzi ludzie biorą ślub składają przysięgę przez portretem Kim Ir Sena.

Wycieczkowicze (przeważnie w takim wieku, że składanie przysięg małżeńskich przed portretami znają z autopsji, dziś kolorowe kapelusze, lornetki, aparaty): westchnienie

Przewodniczka: w Korei Północnej nadal zdarzają się śmierci głodowe.

Wycieczkowicze: och!

Przewodniczka: Choć warunki są cieżkie, to, ponieważ dla tych ludzi naczelną wartością jest patriotyzm i niepodległość, to chociaz żyją w wielkiej biedzie, są zadowoleni z życia. Zaraz będziemy mijać wille, które pobudowano na brzegu dla dostojników.

Mijamy te wille, w oknach czarno, część otwarta, część ma foliÄ™ zamiast szyb, w Å›rodku nie widac żadnych mebli, tylko puste Å›ciany. Na brzegu kucajÄ… ludzie, myjÄ… warzywa, piorÄ…. Przewodniczka mówi, że to “baixing”, czyli zwykli ludzie, z domków za willami.

 

Ja (tzn. mi wyrywa siÄ™): ale czy na pewno nadal ktoÅ› w tych willach mieszka?

Przewoniczka: tak, jak najbardziej.

Wycieczkowicze (celują aparaty i lornetki, poprawiają okulary): niemożliwe!

Wille po koreańskiej stronie

Na statku jest Peter, wÅ‚aÅ›ciciel kawiarni “z najlepszÄ… kawÄ… na chiÅ„skim brzegu Yalu” – jak informuje wizytówka, którÄ… nam wrÄ™cza zapraszajÄ…c po poÅ‚udniu na kawÄ™. WsiadÅ‚ na statek z żonÄ… i dziećmi, sÄ… tutaj od kilku lat. Peter trzyma w rÄ™ku reklamówkÄ™ z gigantycznymi parówkami. Gdy przybliżamy siÄ™ do koreaÅ„skiego brzegu, bierze po kolei te parówki i z caÅ‚ej siÅ‚y, aż napinajÄ… mu siÄ™ żyÅ‚y na szyi, rzuca w stronÄ™ ludzi kucajÄ…cych na brzegu. Parówki lÄ…dujÄ… w wodzie przed ludzmi, ale nikt jakoÅ› siÄ™ na nie nie rzuca, dalej myjÄ… te swoje warzywa. Ogorzali, smagli, szczupli. Peter ciska tÅ‚ustÄ… parówkÄ™ w stronÄ™ 11, 12 letnich chÅ‚opców kucajÄ…cych na brzegu. Ich miny tężejÄ…, jeden z nich chwyta przybrzeżne kamienie, sÅ‚yszymy gÅ‚oÅ›ny Å‚omot – trafiajÄ… w burtÄ™. Patrzymy po sobie z J. Jest nam bardzo, bardzo niezrÄ™cznie. Czy w oczach i myÅ›lach chÅ‚opców jest oczywiste, że “amerykaÅ„ski szakal” z nienawiÅ›ciÄ… i wÅ›ciekÅ‚oÅ›ciÄ… rzuca w stronÄ™ KoraÅ„czyków i Korei kamienie? Skoro bestalsko zabijaÅ‚ niewinne dzieci, torturowaÅ‚ je podczas wojny a teraz pragnie tylko krzywdy Korei, czy parówka w jego dÅ‚oni nieubÅ‚aganie zmienia siÄ™ w oczach ludzi w kamieÅ„? A może raczej parówka jest parówkÄ… i to zÅ‚oÅ›ci jeszcze bardziej, ta jaÅ‚mużna rzucana z łódki ukapeluszonych, obwieszonych aparatami bogaczy?

Chłopiec pośrodku ma w ręku kamień

Patrzymy na te domy, widać że noszÄ… na sobie znaki powodzi z ubiegÅ‚ego roku. “Tu na brzegu byÅ‚y pola kukurydzy, ale zalaÅ‚o” – mówi przewodniczka. Na szuwarach wyrzucone Å‚odzie i maÅ‚e statki z północnokoreaÅ„skÄ… flagÄ…. Patrzymy na chiÅ„ski brzeg. Wieżowce, drapacze chmur, osiedla, domy towarowe zbudowane zostaÅ‚y na sztucznie podniesionym i utwardzonym brzegu, powódz nawet ich nie tknęła.  Mkniemy z powrotem w stronÄ™ wieżowców, reklam i fontann.

strona koreańska, strona chińska

strona chińska

NocÄ… każdy wieżowiec, każdy dom mieszkalny nadbrzeża bÄ™dzie podÅ›wietlony milionem kolorów, gigantyczna fontanna bÄ™dzie wyrzucać barwne kaskady wody. Ludzie przyniosÄ… instrumenty, mikrofony, magentofony. ZacznÄ… siÄ™ taÅ„ce, Å›piewy (mieszkaÅ„cy miasta w pawiloniku nad brzegiem urzÄ…dzili sobie konkurs Å›piewania “czerwonych pieÅ›ni” – gorÄ…czka Å›piewania czerwonych klasyków, jako, że wielkimi krokami zbliża siÄ™ 90-lecie Partii, siÄ™ga wÅ‚aÅ›nie apogeum, wywoÅ‚ujÄ…c jedoczeÅ›nie gorÄ…cÄ… dyskusjÄ™). “Ona prowadzi nas do szczęęęściaaaaa” – niesie siÄ™ na drugi brzeg. Można kupić latarniÄ™ unoszonÄ… pÅ‚omieniem i puÅ›cić jÄ… wolno. Mozna kupić zimne ognie.

Sztuczne ognie w stronÄ™ Korei

To nadbrzeże, te podÅ›wietlenia, te budynki to prawdobodpobnie jedna z najwiÄ™kszych i najkosztoswniejszych reklam Å›wiata. Reklamowanym produktem sÄ… reformy na wzór chiÅ„ski. Te, o których zawsze wspomina premier Wen, gdy ogarniÄ™ci gorÄ…czkÄ… dziennikarze pÄ™dzÄ… przez pół kraju w celu sfotografowania niemal nieuchwytnego pancernego pociÄ…gu widma, którym, ostatnio bardzo czÄ™sto, przybywa do Chin Kim Jong Il. “Miejmy nadziejÄ™, że celem tej wizyty jest uczenie siÄ™, jak przeprowadzać reformy i otwiarcie kraju” – za każdym razem powiada Wen.

(w stronę Korei Północnej. Drugie zdjęcie pierwszy plan (ciemne zarysy)- pozostałości zbombardowanego mostu

“Macie piÄ™kne i nowoczesne miasto” – mówiÄ™ do mieszkaÅ„ców, którzy zagadujÄ… mnie, gdy tak spacerujÄ™ po wieczornym, migajÄ…cym wybrzeżu. “A ta promenada, to jakby taka wielka reklama Reform i Otwarcia”. “Podoba siÄ™?” – ciesza siÄ™ mieszkancy. “Ale jaka tam reklama, do kogo, skoro po drugiej stronie nikt nie mieszka, jest tylko ta ruina papierni, krzaki i jakaÅ› maÅ‚a wioska” – patrzÄ… na czarny drugi brzeg, oÅ›wietlany dalekim blaskiem “naszej” promenady i Å›wiatÅ‚em wschodzÄ…cego wÅ‚aÅ›nie, wielkiego, pomaraÅ„czowego księżyca. Na drugim brzegu jest tylko jedno źródÅ‚o Å›wiatÅ‚a. ParedzesiÄ…t metrów od mostu, okoÅ‚o 100 metrów wgłąb brzegu, z ciemnoÅ›ci wychodzi silny, tajemniczy snop jasnoÅ›ci.

Ja (ostroznie): patrzyÅ‚am na zdjÄ™cia satelitarne, wydaje siÄ™, że tam jest miasto o powierzchni niewiele mniejszej od waszego Dandongu, SinÅ­iju, czwarte co do wielkosci miasto Korei Północnej…

Chór starszych panów: niemożliwe!…Miasto??

Ja: Jest duże miasto, tylko majÄ… problemy z elektrycznoÅ›ciÄ……a widzicie panowie tam z ciemnoÅ›ci wychodzi snop Å›wiatÅ‚a, patrzyÅ‚am na tych zdjÄ™ciach satelitarnych, tam jest posÄ…g Kim Ir Sena, to wÅ‚aÅ›nie od niego bije to dziwne Å›wiatÅ‚o w ciemnoÅ›ciach.

Starszy pan w podkoszulku (gniew na twarzy, potrzÄ…sa gÅ‚owÄ…, gestykuluje): a, bo tam rzÄ…dzi ta sama mafia co i kiedyÅ› u nas…

Pan w koszulce w paski: a, bo on to nasz naczelny buntownik…(klepie pana w podkoszulku w ramiÄ™, wszyscy siÄ™ Å›miejÄ…, zaczyna siÄ™ wypytywanie o PolskÄ™)

Dandong (lewy brzeg) i SinÅ­iju (prawy brzeg)

Plac Kim Ir Sena w Sinŭiju. Wieczorem jest jedynym widocznym z chińskiej strony źródłem światła w Sinŭiju.

W nastÄ™pnym odcinku: Korea Północna z naprawdÄ™ bliska, o tajemniczych “kominach” na koreaÅ„skim brzegu, o antycznym rowerze made in “maÅ‚a Japonijka”, o prawdziwym przerwanym moÅ›cie i o północnokoreaÅ„skich dziewczÄ™tach.

 

26

06 2011

Mur, morze, mur

Po wielu tygodniach podchodów i czyhania, udaÅ‚o nam siÄ™ wreszcie wyrwać z Pekinu (“tego zÅ‚ego rekinu”, jak pisaÅ‚ BaraÅ„czak). BiaÅ‚y, delfinodzioby pociÄ…g Harmonia uwozi nas starÄ…, wytyczonÄ… jeszcze za czasów półkolonialnych, trasÄ… kolei PekiÅ„sko-MukdeÅ„skiej (Mukden to dzisiejszy Shenyang), na Północny Wschód. W poÅ‚owie drogi do Shenyangu znajduje siÄ™ jedyna stacja, na której zatrzymuje siÄ™ biaÅ‚a nitka Harmonii pomiÄ™dzy Pekinem a Shenyangiem – to maÅ‚e miasteczko Shanhaiguan. Kolej dotarÅ‚a tutaj w 1893 roku, tutaj Wielki Mur, trochÄ™ jak wielka rzeka – wpada do morza.

WidziaÅ‚am już wiele miasteczek-wydmuszek, miasteczek, gdzie (re)konstruuje siÄ™ “sztucznÄ…” tradycjÄ™ – bardziej kolorowÄ…, bardziej rzeźbionÄ…, z wiÄ™kszÄ… iloÅ›ciÄ… lampionów, ale z mniejszÄ… (znikomÄ…) iloÅ›ciÄ… mieszkaÅ„ców, życia. Przed przyjazdem do Shanhaiguan wiedziaÅ‚am już, że miejsce to spotkaÅ‚o szczególnie straszny los – stare siheyuany, stare ulice zostaÅ‚y w 2006 dosÅ‚ownie wyssane z miejsca, a na ich miejscu powstaÅ‚y 仿古建筑 – rozbuchane podróbki starej architektury. PozostaÅ‚ tylko (oczywiÅ›cie po odnowieniu) stary mur miejski (jedna Å›ciana tego muru jest częściÄ… Muru, który parÄ™ kilometrów dalej na wschód wpada do morza).

Wychodzimy z dworca przyozdobionego dwoma wieżami z zegarami wielkoÅ›ci karuzeli i doklejonym czerwonokolumnowym pawilonem na szczycie i idziemy w kierunku widocznego muru miejskiego. WidziaÅ‚am wioski i miasteczka otoczone murami, taki mur to jak skóra zwierzÄ™cia – chroni kompletny organizm o wÅ‚asnym porzÄ…dku. W Shanhaiguan mur nie chroni już nic – wchodzimy przez wielkÄ… bramÄ™ i widzimy… rozlegÅ‚y trawnik, kilka wÄ…tÅ‚ych drzewek, powieszone wzdÅ‚uż ulicy “tradycyjne” lampiony. GdzieÅ› dalej kilka starych-nowych budynków rzeźbionych i malowanych bogaciej niż PaÅ‚ac Letni. Znowu mam poczucie, że siÄ™ spóźniÅ‚am. JednoczeÅ›nie czujÄ™ wÅ›ciekÅ‚ość za zniszczenie miasteczka, choć go nigdy nie poznaÅ‚am. CzujÄ™ też, że powinniÅ›my wynieść siÄ™ szybko z powrotem przez bramÄ™, bowiem biegnie do nas tÅ‚um naganiaczy, wykrzykujÄ…c koÅ›lawym angielskim nazwy jakichÅ› “atrakcji” do zwiedzenia i hoteli “w których laowaje siÄ™ zatrzymujÄ…”. BojÄ™ siÄ™, że tym razem mój instynkt wycieczkowy zawiódÅ‚ i że siÄ™ przemordujemy zanim wrócimy do Pekinu.

Uciekamy wiÄ™c z wydmuszki, znajdujemy hotel blisko dworca i, porzuciwszy graty, wyminÄ…wszy nielegalne taksówki oferujÄ…ce nam uwiezienie w kierunku najróżniejszych atrakcji, jedziemy podmiejskim autobusem na plażę, tam gdzie Mur wpada do morza. Problem w tym wszystkim taki, że Mur prawdziwy już dawno do morza wpadÅ‚, zaÅ› to, co obecnie można zobaczyć, to rekonstrukcja z lat 80-tych. Ale chcemy przynajmniej usiąść na plaży i np. zobaczyć horyzont. Wymijamy kolejnÄ… porcjÄ™ naganiaczy, którzy z caÅ‚ych siÅ‚ chcÄ… nas wepchnąć za jedyne 160 yuanów w obrÄ™b “Smoczej GÅ‚owy”, czyli koÅ„ca czy tam poczÄ…tku Muru i idziemy kierujÄ…c siÄ™ głównie wÄ™chem na plażę. Prowadzi do niej tunel przez Mur.

Na plaży są muszle, są wodorosty, są też wyposzczone i niepojone konie dla turystów i kilku turystów. Na plaży jest rzecz jasna i Mur, z plaży jest widok na gigantyczny port towarowy (już w Liaoningu, czyli po barbarzyńskiej stronie Muru) i na zatokę Bohai. Horyzont usiany jest tankowcami czekającymi na wejście do portu. Patrzymy na majączące w oddali sylwetki portowych dźwigów, pobliską sylwetkę Muru, wrzucamy jeszcze żywe małże do wody.

Po wrzuceniu pewnej iloÅ›ci małży do wody, znalezieniu muszli w ksztaÅ‚cie pandziej gÅ‚owy i wspiÄ™ciu siÄ™ na niebiezpieczne przybrzeżne skaÅ‚y, wracamy tunelem przez Mur, siadamy na przydrożnym murku i przyglÄ…damy siÄ™ ciężarówkom pÄ™dzÄ…cym przez tunel w stronÄ™ Liaoningu. Po lewej stronie drogi, po lewej stronie tunelu jest rekonstrukcja Muru idÄ…ca do morza. Postanawiamy sprawdzić, co jest po prawej stronie drogi i prawej stronie tunelu – czy z Muru cokolwiek zostaÅ‚o? Wspinamy siÄ™ Å›cieżkÄ… w haszczach po nasypie wzdÅ‚uż drogi, odgarniamy jakieÅ› maÅ‚e akacje. Jeszcze trochÄ™ do góry i jesteÅ›my. Na wÄ…skim, ciÄ…gnÄ…cym siÄ™ w dal, w wioski, zielonym podÅ‚użnym pagórku o Å›ciÄ™tym wierzchu. SkaczÄ… sroki, latajÄ… muchy. I jakby nie sÅ‚ychać ciężarówek. JesteÅ›my na prawdziwym Murze. Ponad 600-letnim. Wedle mapy, która zaznacza ten fragment charakterystycznÄ…, zÄ…bkowanÄ… liniÄ…, że niby baszty, Mur biegnie na wschód, aż przerodzi siÄ™ w mury miejskie “wydmuszki” a stamtÄ…d pobiegnie jeszcze dalej na wschód, wespnie siÄ™ na góry i dalej w Chiny, nad Pekinem, przez Shanxi, przez Shaanxi, aż po pustynie. Idziemy, wedÅ‚ug mapy do miasteczka jakieÅ› 5 kilometrów. Mur rwie siÄ™ wÅ›ród nadbrzeżnych wiosek, jest zasobnikiem piachu do budowania dla okolicznych mieszkaÅ„ców, wysypiskiem Å›mieci, momentami Å›cieżkÄ… pomiÄ™dzy polami, rosnÄ… na nim konopie. Sylwetka portu-kolosa oddala siÄ™. Po “barbarzyÅ„skiej” jak i po “cywilizowanej” stronie chlewiki, maÅ‚e poletka. Od czasu do czasu nad nami huczy wojskowy samolot (za każdym razem jak przelatujÄ…, myÅ›lÄ™ o Lin Biao, który z tego samego lotniska, z którego startujÄ…, rozpoczÄ…Å‚ swojÄ… tajemnicznÄ… i tragicznÄ… ucieczkÄ™).

Koniec Muru wyremontowanego, poczÄ…tek dzikiego, w oddali morze

Mur przecięty polną dróżką

…polnÄ… dróżkÄ……

Od czasu do czasu Mur przeciÄ™ty jest polnÄ… drogÄ…, którÄ… jadÄ… trójkołówki, idÄ… dzieci. Wtedy schodzimy po zółtym piachu, przechodzimy przez jezdniÄ™/dróżkÄ™/Å›cieżkÄ™ i wspinamy siÄ™ z powrotem. Mam plażowe klapki, przez które przechodza ciernie od maÅ‚ych akacji. Chwasty tnÄ… nam skórÄ™. A i tak nie możemy siÄ™ powstrzymać, żeby iść dalej. Po każdym wymuszonym przez przeciÄ™cie Muru drogÄ… zejÅ›ciu, stwierdzamy, że jeszcze tylko do nastÄ™pnej dróżki/tylko zobaczymy, co za tym drzewem. I tak dochodzimy do miasta. Teraz po “barbarzyÅ„skiej” stronie otaczajÄ… nas bloki, a po “cywilizowanej” chlewiki. Gdzieniegdzie pojawiajÄ… siÄ™ zachowane ceglaste mury, zarysy baszt stajÄ… siÄ™ coraz bardziej wyraźne. A droga coraz cięższa. Nogi mam pociÄ™te przez trawy (ciekawskie kobity nigdy nie bÄ™dÄ… miaÅ‚y Å‚adnych nóg!), zachodzi sÅ‚oÅ„ce a przed nami w oddali majaczÄ… absurdalne wieże dworca. Na trawach Muru Å‚opoczÄ… plastikowe torby. Mur przecina szeroka ulica, trzeba zejść.

zarysy baszt są wciąż bardzo wyraźne

dalej siÄ™ nie da

Miasteczko jest już blisko, klapki na szczęście nie rozpadły się, kolce wyciągam na bieżąco. Kierujemy się w stronę dworca, przy którym jest nasz hotel. Depresyjne bure osiedla, takie jak mogą być tylko w Dongbei. Mijamy wyglądające jakoś absurdalnie w tym wszystkim budynki. Czerwona cegła, kilkupiętrowe, drewniane okna z kratownicami. Niemieckie. Ale nie, nie takie jak w Niemczech, tylko bardziej jak na Śląsku. Pociemniałe, z dobudówkami, od lat nieremontowane.
“To Wasi to wybudowali” – rozlega siÄ™ za nami gÅ‚os, gdy tak patrzymy na te kilka domów – “tylko zejdźcie mi z ogórków”. PatrzÄ™ na wÅ‚asne brudne i pokaleczone trawami stopy w nieszczÄ™snych fioletowych japonkach – faktycznie, niby stojÄ… na skrawku ziemi przy ulicy, ale jednak na mikroskopijnym poletku z kilkoma sadzonkami ogórka. “Tu ci wasi jak kolej budowali, to tutaj mieszkali robotnicy, tam inżynierowie. A tu mieli koÅ›ciół” – pokazuje na budynek z gotyckimi oknami poÅ‚atanymi szkÅ‚em zwykÅ‚ym i we wzorki. “To wasi wszystko zrobili” – uÅ›miecha siÄ™.

Ostatkiem siÅ‚ docieramy pod hotel. Obok miÅ‚o wyglÄ…dajÄ…ca knajpka. Ponieważ pekiÅ„skiego jedzenia mam powyżej uszu, rzucam sie na owoce morza, ryby. “Nie możecie tego nie spróbować” – rzecze szef i przynosi niepytany specjalność zakÅ‚adu – krewetki z tofu. Rzucam siÄ™. ParÄ™ godzin później, już w nocy, przyjdzie pierwszy atak zatrucia, żołądek zacznie rzucać siÄ™ w niepożądanych kierunkach, a zaraza unieruchomi mnie w pokoju hotelowym na nastÄ™pny dzieÅ„. No wiÄ™c nastÄ™pnego dnia sÅ‚oÅ„ce Å›wieci przez firanki, morze pewnie gdzieÅ› tam migocze, a ja leżę zielona na twarzy i oglÄ…dam program pierwszego kanaÅ‚u CCTV, gdzie eksperci – krytycy sztuki – zjeżdzajÄ… do różnych chiÅ„skich miasteczek i oceniajÄ… autentyczność przedmiotów, które tÅ‚umnie znoszÄ… do prowizorycznego studia mieszkaÅ„cy – waza z dynastii Yuan oczywiÅ›cie okazuje sie podróbkÄ…, naczynie do picia wina z Shangów rzecz jasna też (“pewnie zaraz wniosÄ… ArkÄ™ Przymierza” – kwituje J.). Kaligrafia wielkiego mistrza okazuje siÄ™ być nÄ™dznÄ… podróbkÄ…. Waza z bladozielonÄ… emaliÄ… jest prawdziwa – oczywiÅ›cie z Mingów. OglÄ…damy zachwycone twarze tych, którzy dowiadujÄ… siÄ™, że rzecz jest warta miliony i zrozpaczone twarze tych, którzy stracili wÅ‚aÅ›nie majÄ…tki (skÄ…d ci niepozorni starsi ludzie majÄ… pieniÄ…dze?…). Prawdziwe, faÅ‚szywe. Tutaj kryteria sa proste. Waza “qingowska” zrobiona dwa lata temu nie jest prawdziwa. A Wielki Mur z lat 80-tych? A miasto, w którym już nic nie ma?

Wieczorem, w dresie, wyczoÅ‚gujÄ™ siÄ™ na ulicÄ™. Miasteczko-wydmuszkÄ™ konsekwentnie bojkotujemy, krÄ™cimy siÄ™ po paskudnej, ale za to żywej nowej części miasteczka. Pod ogÅ‚uszajÄ…co brzydkim, obÅ‚ożonym zapyziaÅ‚ym szkÅ‚em refleksyjnym domem towarowym (bazarem?) imitujÄ…cym…baszty Wielkiego Muru, gra muzyka – bÄ™bny, trÄ…bki, stojÄ… ludzie. TrzymajÄ…c rÄ™kÄ™ na zmordowanym żołądku poddreptujÄ™ bliżej. Przy mdÅ‚ej żarówce w takt hipnotycznej muzyki przesuwa siÄ™ barwny korowód postaci w strojach z dynastii Qing. Starsze panie, panowie poruszajÄ… siÄ™ dostojnie, majestatycznie trzepoczÄ… wachlarzami. Na koÅ„cu korowodu plÄ…sa facet w podkoszulku i damskim stroju z Qingów. Ani siÄ™ spostrzegam wciÄ…gajÄ… mnie w Å›rodek. Przed chwilÄ… jeszcze ledwie szÅ‚am po tym zatruciu, a teraz, proszÄ™ bardzo, z potem na czole, ale taÅ„czÄ™ – w dresie i z wachlarzem (w taÅ„cu czy tam w biegu kÅ‚aniajÄ…c siÄ™ publicznoÅ›ci i przepraszajÄ…c naookoÅ‚o, że psujÄ™ widok), ale taÅ„czÄ™! Ludzie – tak jak mnie zresztÄ… zapewnili, zanim mnie wciÄ…gnÄ™li – nie Å›miejÄ… siÄ™, tylko radoÅ›nie uÅ›miechajÄ…, pokazujÄ… kciuki do góry, machajÄ…, krzyczÄ…: “dalej! Super!”. PrzyglÄ…dam siÄ™ bliżej strojom “z epoki” – z taniutkich materiałów, koraliki na “koronach” z plastiku, gdzieniegdzie wystaje zwykÅ‚y podkoszulek, zwykÅ‚e tenisówki.

NastÄ™pnego dnia kolejny odcinek Muru. Tym razem wracamy z podnóża gór, tam, gdzie zaczyna sie “oficjalny” górski turystyczny odcinek Muru, który chcieliÅ›my zwiedzić jak ludzie, bez kolców i tnÄ…cych skórÄ™ traw, ale byÅ‚ zamkniÄ™ty. Do miasteczka. Znowu – przekleÅ„stwo – 6 kilometrów chaszczami, bo nie mogliÅ›my siÄ™ powstrzymać. Na zdjÄ™ciach:

Polecam powiększenie zdjęcia, bowiem pokazuje oryginalny sposób sztukowania Muru

przed wejściem na dziki Mur wespniemy się jeszcze na tę basztę

Mur odnowiony spotyka siÄ™ z dzikim – my pójdziemy dzikim

te białe punkciki to kozy

Mur przecina autostrada do Shenyangu, przy Murze na wysokości autostrady mała wioska ze szpitalikiem z lat 50-tych z rodzaju, który w miastach można oglądać tylko na filmach. Byłam w środku, ale mam wrażenie, że sympatyczni mieszkańcy wioski nie chcieliby, żebym zamieszczała zdjęcia na blogu

Niegdyś hala zebrań, dziś mały zakład naprawczy- z bramy po chwili wychodzi czterech pracowników i nas zagaduje

 

Mury miejskie – jednak tam weszliÅ›my. O miasteczku-wydmuszce mam nadzieje jeszcze napisać w oddzielnym poÅ›cie

07

06 2011